piątek, 30 grudnia 2011

Szybko, szybciej, coraz szybciej!

Rok nam ucieka!
Niekoniecznie mi się to podoba, ale co poradzę? 
Rok pełen niespodziewanych zwrotów akcji, zmian, ciężkich i trudnych momentów, ale też rok Wspaniałych chwili i niezapomnianych wrażeń. Górskie i francuskie wojaże, fantastyczne spotkania z Kasią, Paulą, Zauberi, drugą Kasią, PeeS i Zaytoon... Pierwsze zwycięskie konkursy i pierwszy lendryggenowy konkurs. Pierwsza własna lustrzanka i pojedyncze naczynka. Można by tak jeszcze wymieniać, co w tym uciekającym roku przewlekło się przez życie. Ale po co? A! Pierwszy w życiu suflet, panna cotta, sorbet i makaroniki z Laduree! :)

Plany na kolejny? Macie już  swoje? Rok musi być jeszcze lepszy i owocny. Bardziej zorganizowany i zwariowany :) Zobaczymy co to będzie!

Ostatnim daniem jakie tu zobaczycie w roku 2011 będą faszerowane pieczarki. Typowo resztkowe danie. Jeśli zostało Wam trochę mięsa i suszonych śliwek ze świąt (lub bigosu) śmiało możecie już je zrobić! Niesłychanie szybkie i smaczne przekąski, idealne na sylwestrową noc. Na jeden kęs dla niego i dwa dla niej ;)


Faszerowane pieczarki
na 2 osoby

6 dużych pieczarek
100g mięsa (gotowane, duszone, pieczone, smażone...) 
2 ząbki czosnku
3 gęstej śmietany
łyżka masła
pieprz i sól
tymianek do dekoracji

Pieczarki myjemy, osuszamy, obieramy, trzonki kroimy.
Na patelni podsmażamy pokrojone trzonki i pokrojone na małe kawałeczki mięso.
Po ok 3 minutach smażenia dodajemy przeciśnięte ząbki czosnku i śmietanę. 
Doprawiamy do smaku i po zredukowaniu sosu, farsz przekładamy do pieczarek.
Na tej samej patelni podsmażamy krótko pieczarki z dwóch stron. Podajemy ciepłe.



Smacznego!

Dużo siły i radości w Nowym Roku!

Praline

piątek, 23 grudnia 2011

Dla Was!

sobota, 17 grudnia 2011

Delikatny mus czekoladowy na długie i ciemne wieczory.

Głęboki, aksamitny i znany smak.

Lekki i puszysty, ciepły lub zimny.

Prosty, ale wykwintny. 

Najlepszy na długie i ciemne wieczory.


Zaczął tu padać śnieg. Wielkie płatki wirujące nad przechodniami. 
Coś cudownego. Niech pada i pada...

A Wy.. częstujcie się!

Mus czekoladowy najprostszy i najlepszy
na 4 porcje

2 jajka (wykorzystamy tylko żółtka)
6 łyżek cukru
12 łyżek śmietany 30%
3-4 łyżki kakao/ 50 g czekolady gorzkiej
malutka szczypta soli
opcjonalnie pestki z połowy granatu lub maliny, truskawki, porzeczki


Jajka sparzamy wrzątkiem. 
Oddzielamy żółtka od białek. 
Cukier ucieramy z żółtkami na puszystą, prawie białą masę.
Dodajemy przesiane kakao i sól.  (Jeśli używamy czekolady, rozpuszczamy ją w kompieli wodnej i studzimy. W tym wypadku nie zalecam chłodzić deseru w lodówce, duże prawdopodobieństwo, że stwardnieje). 
Łączymy.
W osobnej misce ubijamy na sztywno śmietanę.
Delikatnie mieszamy obie części razem i przekładamy do naczynek, w których zamierzamy podawać.
Na górę dodajemy owoce. Nadają niesamowity kontrast. Smakowo-fakturowy.

Mus możemy serwować od razu, ale równie świetnie smakuję schłodzony min 1,5 godziny 

*Śmietanę możemy jeszcze płynną dodać do "białej" masy jajecznej i razem ubijać, ale lepiej wychodzi, gdy zrobimy to osobno. Testowałam obie wersje i uważam pierwszą, za zdecydowanie lepszą. P.




Nada się do kawy po Świętach, na sylwestra i w każdą magiczną chwilę :)

Smacznego!

Ściskam (mam nadzieję zimowo) :)
Praline

wtorek, 6 grudnia 2011

Pachnie cynamonem... Tak pachnie...



Pachnie tak jak tylko w grudniu potrafi. 
Cynamonowo, goździkowo, piernikowo, sernikowo..
W domu roznosi się ciepło z piekarnika, drastycznie zabijane przeze mnie mroźnym powietrzem, niezauważalnie przemykającym przez lśniące okna.. Mieszanka cudowna, ale dla wielbicieli ;) A ja wciąż nie mogę się zebrać i iść poszperać po pudłach w poszukiwaniu lampek, żeby ładnie świeciły wieczorem. Sam fakt, że robi się przytulnie wystarcza. :)

Trzy posty na słono, a Wy (jak sądzę i mam nadzieję) jak i ja stęskniliście się za czymś słodkim. 
Powiem Wam szczerze, że nie długo przebierałam w myślach co przygotować :)

Coś takiego, by wyglądało, smakowało, pachniało, kusiło, wprawiało każdego w cudowny stan rozanielenia...

Coś szybkiego zarazem do zjedzenia na ciepło i zimno..

Serniczki (będące zaraz po przygotowaniu sufletem) na pierniczkowym spodzie 
z kleksem kwaśnej śmietany
na 6 porcji

Na spód.
150g ciasta piernikowego (np. tego
lub 150g ciasta kruchego z paczką przyprawy korzennej (np. tego)
 
Na sernikowe wnętrze. Pamiętajmy, że składniki mają mieć temperaturę pokojową (!).
300g półtłustego twarogu (zmielonego lub sera na serniki)
100g cukru pudru
2 jajka
łyżka masła
2 łyżki cynamonu

Ciasto na spód przygotowujemy wg instrukcji w podlinkowanych postach.
Wykładamy nim foremeczki i pieczemy ok 15 min. 

Jajka ucieramy z cukrem, stopniowo dodając ser, masło i cynamon.
Mieszamy na dużych obrotach miksera ok 7 min.
Nakładamy łyżką na podpieczone spody i ponownie pieczemy ok 17-20min.

Jeśli chcemy podać jako suflet, należy upiec każdą w osobnej formie i podać od razu. 
Musimy pilnować! Momencik przed podaniem możemy udekorować szczyptą cynamonu :)

Gdy podajemy jako serniczki (opadną!) do środka dajemy kleks kwaśnej śmietany, która świetnie równoważy słodki smak środka :)

Smacznego!


Zdjęcie jako serniczki. Wszystko robiłam podczas ukochanej nocy, więc warunki do zdjęć żadne, stąd postać.

Pozdrawiam.
Praline

sobota, 3 grudnia 2011

Orientalna podróż po naszemu *3*

Jak być może pamiętacie, w mojej kuchni podróżuję z Blue Dragon'em. Wykorzystując czas maksymalnie, staram się łapać każdą część dnia. Być może dziś po pierwszej turze przedświątecznych porządków przygotuję materiał na sześć kolejnych wpisów? Daj Boże.

Wracając do BD. Przygotowując poprzednie potrawy i delektując się ich smakiem, najbardziej czekałam na moment, kiedy odtworzę makaron. Uwielbiam makaron, ale gotowanie jego i dodatków to cała ceremonia. 

Musi mieć Ten stopień twardości, Tą temperaturę podczas jedzenia, w Tym talerzu...

Makaron od Blue Dragona, razowy, cienki, szybko gotujący się, o w miarę ładnym kolorze. Przy odpowiedniej dawce soli/sosu sojowego bardzo smaczny. Dodałam do niego łagodnego kurczaka, podzieliłam na dwie części i do każdej włączyłam inną saszetkę sosu. I to już było to :)

Cudo. Czyli klocki ułożyły się!


Makaron razowy z dwoma sosami i kurczakiem
na 6 małych porcji

400g makaronu razowego
2 podwójne piersi z kurczaka
sól morska i pieprz ziołowy
saszetka sosu bazyliowego z trawą cytrynową (o! ostry! w mojej skali mocy 3/5)
saszetka sosu teriyaki
3 łyżki sosu ostrygowego
kilka łyżek oleju 
Mięso myjemy i kroimy w średnią kostkę. 
Podsmażamy na oleju, dosypując trochę pieprzu ziołowego. Od czasu do czasu mieszając, aby ładnie się zrumienił z każdej strony.
Makaron gotujemy dosłownie 5 minut (lub do ulubionej miękkości) na dużym ogniu w osolonym wrzątku. 
Gdy będzie idealny, szybko odcedzamy i dla bezpieczeństwa hartujemy.

Makaron dzielimy na połowę. Mięso również. 
Do części makarony dodajemy część kurczaka. 
Można to zrobić w rondlach, wokach, tym i tym.
Obie porcje skrapiamy ok 1,5 łyżki sosu ostrygowego.
Dodajemy po jednej saszetce sosu na naczynie i dusimy na średnim ogniu przez ok 10 minut. 
Przed podaniem można posypać czymś kolorowym.





Na zdjęciu porcja z sosem bazyliowym z trawą cytrynową zwieńczona kilkoma groszkami. I natką. ;) Ten z teriyaki rozszedł się w oka mgnieniu. Był cudowny. Muszę powiedzieć, że te dania były najlepsze z tego wszystkiego. Jeszcze został mi słoik curry, ale nie wiem kiedy go wykorzystam.

Udanego weekendu!
Praline


ps. Czy mogę mieć do Was prośbę? 
Pralinowe zdjęcie i przepis bierze udział w konkursie i potrzebuje wsparcia głosowego. Na stronie należy się tylko zarejestrować, a to po to, gdyż później z pośród wszystkich głosujących firma wybierze trzy osoby i nagrodzi je. :)


wtorek, 29 listopada 2011

Orientalna podróż po naszemu *2*

Kolejną potrawą przygotowaną z produktów Blue Dragon, o których wspominałam ostatnio klik. Tym razem również poszłam w mięsne klimaty, bo szczerze mówiąc, tylko ich byłam pewna. Dobrałam kilka kolorowych akcentów, aby wszystko ładnie wyglądało, przy okazji wyśmienicie smakując. 

Do przygotowania wykorzystałam wieprzowinę i saszetkę sosu hoi sin z czosnkiem. Według mnie świetnie ze sobą pasują. Choć w sosie czuć orient, mało wyczuwalny jest czosnek. Ale! Dla chcącego nic trudnego! Gdy wszystko wylądowało na talerzu, fantastycznie się prezentowało i szczerze mogę polecić ten przepis. Po raz kolejny nie ma w nim nic wyimaginowanego i nieosiągalnego dla początkującego kucharza. Każdy, kto zabierze się za przygotowania, będzie z siebie zadowolony i ma gwarancję pochwał przy stole :)

Nie przedłużając, podaję przepis :)

Wieprzowina w sosie hoi sin z czosnkiem oraz kolorowym akcentem
na 2 porcje

350g schabu lub karkówki (zdecydowanie wybieram schab)
saszetka sosu hoi sin z czosnkiem
3 ząbki czosnku
2 duże marchewki
2 łyżki oleju 
10 dużych liści kapusty pekińskiej
sól i pieprz

Mięso kroimy w cienkie plastry (ok. 0,5cm),  a następnie w poprzek na paseczki ok 1cm.
Czosnek obieramy i przeciskamy przez praskę na schab.  Dokładnie 'masujemy' posypując solą i pieprzem.
Marchewki obieramy i kroimy w słupki (wysokość jednego słupka to 1/2 marchwi).
W woku rozgrzewany olej i szybko podsmażamy marchew. 
Następnie dodajemy mięso i smażymy na średnim ogniu często mieszając.  
Gdy wszystko zmięknie, dodajemy sos i jeszcze chwilę razem smażymy. 
Kapustę myjemy, składamy na pół (wzdłuż) i kroimy w cienkie plaski. 
Na talerzu po jednej stronie układamy mięso, po drugiej sałatę, którą możemy delikatnie polać sosem spod mięsa. Jeśli mamy ochotę, gotujemy ryż i znajdujemy mu miejsce na talerzu :)

Smacznego :)


Pozdrawiam! :))
Praline

niedziela, 27 listopada 2011

Orintalna podróż po naszemu *1*

Jakiś czas temu dostałam do degustacji nowe produkty firmy Blue Dragon.
Paczka, którą odebrałam zawierała:

*słoik sosu satay z orzeszkami ziemnym
*słoik sosu chińskie curry 
*buteleczkę sosu ostrygowego 
*300 g makaronu pełnoziarnistego, gniazda
*saszetkę sosu pomidorowego syczuańskiego (który uległ usterce i było go wszędzie pełno)
*saszetkę sosu bazyliowego z trawą cytrynową 
*saszetkę sosu teriyaki
*saszetkę sos hoi sin z czosnkiem 

Szczerze mówiąc nigdy nie przepadałam za orientalnym jedzeniem wschodu (choć styl życia i wartości bardzo chętnie poznaje). Takie, które możemy dostać w mniejszych czy większych barach nigdy smacznie nie wyglądało ani (tym bardziej) nie smakowało. Może to mój pech, może uprzedzenie. Dlatego z chęcią zgodziłam się wziąć udział w akcji.

Kilka słów o produktach.

Jak zapewnia producent, wszystkie artykuły produkowane są tylko na bazie naturalnych składników, co wyróżnia je pośród innych. Na pewno wielu z Was spotkało się z marką, gdyż jak się zorientowałam dostępna jest w Piotrze i Pawle, Biedronce... w większych marketach.  Większość sosów dostosowanych jest do metody stir-fry. Mają za zadanie wprowadzić nas w orientalny nastrój i przenieść w tamte rejony.

O firmie.

"Blue Dragon to nazwa wywodząca się od chińskiego symbolu szczęścia, jakim jest smok. Nasza marka powstała ponad trzydzieści lat temu, kiedy to Założyciel firmy zorientował się, że w sklepach w Europie ciężko jest znaleźć autentyczne składniki, aby przygotować w domu danie kuchni azjatyckiej. Zaczynaliśmy od pięciu podstawowych dla kuchni azjatyckiej produktów: sosu sojowego, sosu chilli, kiełków fasoli, pędów bambusa oraz orzechów wodnych. Kilka lat później asortyment został rozszerzony o makaron oraz linię sosów w saszetkach na woka lub patelnię. Od tego momentu marka Blue Dragon jest prawdziwym ekspertem kuchni azjatyckiej. Na dzień dzisiejszy w ofercie posiadamy oryginalne produkty, które pomogą Ci przygotować pyszne dania z Tajlandii, Japonii i Wietnamu jak również oryginalne dania kuchni chińskiej."

Swoją opinię o produktach przedstawię w ostatnim 'testującym' poście :)

Tymczasem przedstawiam Wam pierwsze danie.

Kategoria trudności. Banalniejsze niż banalne.
Brak w nim wymyślności i fantazji, ale sos nadrabia wszystko.


Marynowane pałeczki z kurczaka z sosem orzeszkowym
na 3 porcje

6 pałeczek z kurczaka
słoik sosu satay z orzeszkami ziemnymi
3 łyżki sosu ostrygowego (otworzyłam go, bo mnie intrygował)
2 łyżki oleju słonecznikowego
kilka łyżek posiekanej pietruszki

Pałeczki  marynujemy przez minimum trzy godziny obtoczone w sosie ostrygowym.
Po tym czasie w woku lub na wysokiej patelni rozgrzewamy olej i krótko obsmażamy pałeczki. Dodajemy sos i na małym ogniu dusimy ok 25 min.

Ja podałam z pietruszką, według mnie wspaniale podkreśla smak potrawy, i z czerstwym chlebem. Nie do końca po chińsku, ale po naszemu. Pysznie!


Pozdrawiam!
Udanego tygodnia!

Praline

poniedziałek, 21 listopada 2011

Szybko, syto i zdrowo!

Moi Drodzy!

Praline dodaje post! Wydarzenie roku.
Nie lubię robić długich przerw, ale rzeczywistość mnie do nich zmusza.
Myślicie, że jeszcze będzie lepiej?

Dziś pragnę Was poczęstować pysznym, kruchymi ciasteczkami, które idealnie wpasowują się w każdą dietę!

Także moją nutellowo-lodzianą ostatnimi czasy (jak długo jeszcze!?). 

Są jak puzzle, które trzeba poukładać w żołądku wszystkie. Inaczej nie wypada ;) 
Bardzo zdrowe i syte. Idealne na przekąskę o każdej porze dnia i nocy. 
Pyszne z koktajlem bananowym. 

Mijają dni niespodziewanie, kłębią się i krzyżują. 
Wrr. 



Razowe ciasteczka. Najlepsze.

300g mąki razowej
180g masła
180g cukru (najlepiej brązowy)
100g płatków osianych
ewentualnie łyżka westraktu wanilniowego
2 łyżki kwaśnej śmietany


Wszystkie składniki szybko zagniatamy. 
Ciasto wałkujemy. 
Wycinamy ciasteczka i pieczemy ok 25 min w 180 stopniach.


Można polać czekoladą i dodać trochę bakalii, ale takie 'surowe' już są wystarczająco pyszne :)

***

I piosenka. 


Pozdrawiam! :)
Praline

sobota, 12 listopada 2011

Zmienne koleje losu.

Burak.
Do barszczu, marsz!
Do ćwikły!
Do surówki!
Do słoja i kiszenia dla anemików!


'A to feler, westchnął seler..'


I burak zmienił zdanie.
Powędrował w słodką stronę życia.
Wczoraj patriotycznie dołączył do śmietany.
Przyciągnął instynktownie przyprawy korzenne, bo pragnie świątecznego ciepła.
Zaprzyjaźnił się z wszechobecnymi orzechami i wszyscy razem stworzyli wspaniały zespół.


Buraczany przekładaniec z orzechami, śmietaną i przyprawami korzennymi
na 2 porcje

1 średni burak

70 ml śmietany 30%
3 łyżki drobnego cukru
1/5 łyżeczki cynamonu

100g orzechów włoskich
3 goździki
1 łyżka śmietany
2 łyżki brązowego cukru

orzechy do dekoracji

Buraka zawijamy w folię i pieczemy ok 30-40 min do miękkości.
Gdy ten już będzie jędrny i miękki, wyjmujemy go z piekarnika i schładzamy, aby następnie ładnie dał się obrać. Kroimy w cieniutkie plastry.

Śmietanę (pamiętajmy, aby była mocno schłodzona) ubijamy do sztywności z cukrem i cynamonem.

Goździki miażdżymy w moździerzu na pył. Dodajemy cukier i podobnie go rozcieramy.
Tłuczemy na 'masę' orzechy. Gdy całość zaczyna trzymać się zwarto, dodajemy śmietanę, by zjednoczyć wszystko.

Teraz pozostaje do wykonania najtrudniejsza część. Należy wszystko poukładać jak na poniżej zamieszczonym obrazku.

Smakuje wybornie!




Byłam z siebie dumna.
Jeśli uda się Wam za jednym zamachem przebić łyżeczką buraka i zgarnąć resztę, też możecie być dumni. :)

Tym przepisem pragnę dołączyć do Orzechowego tygodnia u Atiny :)






sobota, 5 listopada 2011

Jabłka i orzechy. Pęd.

Żyję szybko. Jem szybko. Tylko te posty tak wleką się jeden za drugim..
Aż wstyd się przyznać, ale nie robię blogowych zapasów. Wszystko co się pojawia zjedliśmy dziś, bądź zrobimy tu jutro. Stąd też takie zastoje. Ale nie poddaję się! 

Zrobiłam 'roladę'. Ujęłam ją w cudzysłów, bo wyszła trochę malutka, niziutka. Jestem pewna, że to z powodu mojego wyżywania się na wałku. Od dawna to planowałam. W smaku, Pycha! Pierwszy raz w 80% udany.

Gdybyście zobaczyli jak wczoraj rzuciłam się na jabłka, zwątpilibyście w moją ofiarność. Nie podzieliłam się z nikim. Tak bardzo mi ich brakowało... a były takie jak kocham..  ponad kilo..

Cii.

Wracając do rolady.
Nałupałam orzechów, zmieliłam cynamon, ugotowałam budyń, obrałam i starłam jabłka, wyciszyłam się. Otworzyłam okno i posłuchałam szumu wiatru oraz spadających liści.
Później łapałam ciepło piekarnika i zapachy wydobywające się przez drzwiczki..

Jeśli gonicie tam i z powrotem zafundujcie sobie to samo :))

Cynamonowa rolada drożdżowa z nadzieniem z jabłek i orzechów
na 2 rolady/przepis własny

400g mąki (ew. troszkę do podsypywania)
50g masła
2 łyżki cynamonu
25g drożdży
150g cukru
160ml mleka
2 jajka

1,5kg jabłek
sok z połowy cytryny
3 łyżki cukru

150g orzechów włoskich

Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową.
W małej miseczce łączymy połowę ciepłego mleka z drożdżami i łyżką cukru. Odstawiamy do lekkiego wyrośnięcia na 10-15 minut w ciepłe miejsce.
Mąkę przesiewamy z cynamonem, jajka lekko ubijamy, masło topimy w garnuszku.

Gotujemy budyń jak wg instrukcji  na opakowaniu i odstawiamy do przestygnięcia (przykrywamy wierzch folią aluminiową, zapobiegamy tym sposobem powstaniu kożucha).

Do mąki z cynamonem dodajemy cukier, drożdże i lekko łączymy. Dodajemy jaja, następnie masło (w odstępach czasowych) cały czas powoli mieszając- z uczuciem- w jedną stronę.
Gdy zacznie tworzyć się zgrabna kula, przekładamy na stolnicę i wyrabiamy. Też z uczuciem!
Odstawiamy do wyrośnięcia na 1,5h.

W tym czasie jabłka myjemy, obieramy w ucieramy na grubych oczkach.  Zasypujemy cukrem i skrapiamy sokiem z cytryny.

Ciasto dzielimy na dwie części. Formujemy prostokąt i rozwałkowujemy. U mnie wymiary 23x15cm. Na każdy placek nakładamy po 3 łyżki budyniu, rozsmarowujemy (nie trzeba bardzo gładko). Następnie układamy odciśnięte jabłka i orzechy. Zwijamy. Można pomóc sobie ściereczką, jednak dla mnie to kolejne utrudnienie.

Pieczemy w 180st ok 35 min. Jeśli zastanie trochę ciasta, spokojnie możemy zrobić z niego pyszne bułeczki z konfiturą lub jabłkiem w środku.

Po upieczeniu rolada musi swoje odstać, by ostygnąć. Z racji, gdyż moja była niedoskonała, pokroiłam ją w 1,5 cm plastry i obsmażyłam na maśle. Smakowała jeszcze lepiej niż mogła! Faktura nie uległa zmianie i gdy trafiła się lepsza część, robiła wrażenie :)



Na żywo wygląda o niebo lepiej. I to chyba jedno z tych dań, które lepiej smakuje niż wygląda, choć gdybym trochę oprószyła cukrem pudrem, pacnęła kleks bitej śmietany... Następnym razem :)

Miłej niedzieli!

Pozdrawiam serdecznie,
Praline

wtorek, 25 października 2011

Triumfalny weekend.

Weekend minął jak z bicza strzelił. Na szczęście nie przespałam go, ani nie zmarnowałam na oglądanie powtórek. Woo ho!

Spędziłam go w Warszawie przy okazji INTEGRAcji Kulinarnych Amica. Poznałam osobiście Paulę, Zauberi, milk_chocolate84 oraz Paulinę, która już zakłada własną internetową książkę z przepisami. Przesympatyczni i zabawni ludzie! Docukrzyłam się za wszystkie czasy. Zobaczyłam restauracje Magdy Gessler oraz jej ex-szwagra. Następnym razem którąś z nich na pewno odwiedzę.

Z tego miejsca pragnę ogromnie podziękować Kasi, która wybrała mój przepis, doradziła i pomogła wygrać. Bez niej nie byłoby tego posta i wszystkiego co mnie spotkało w przeciągu 72 godzin. Dziękuję raz jeszcze! 

Kilka, zatrzymanych w obiektywie, sekund weekendu.

Część czekających na nas produktów.  W restauracji Vilanova, w której gotowaliśmy finałowe desery.             





Widok z mojego okna. Pokój 1021.


Fukier by Magda Gessler. Jej aranżacje wejść robią wrażenie i widać je z końca ulicy.

I triumfalny bukiecik. ;)

Pozdrawiam i zapraszam wieczorem na coś dyniowego!
Praline :)

Ps1. Od kilku dni Lendryggen gości na Durszlak.pl :)
Ps2. Wygrałam piekarnik, przez co zbieram na remont kuchni :)

środa, 19 października 2011

Dyniowe klimaty, na osłodę po męczącym dniu.

Dynia mnie zainspirowała... 
A jako, że ja cały czas w klimatach nabiałowo-żelatynowych, połączyłam dwa pasy w jedną drogę. No i powiem Wam, że całkiem, całkiem po niej pojedziemy. Do smakowego raju! Pełnego ukojenia i zapachu. Rozgrzewającego i pobudzającego zmysły. 

Zauważyłam ostatnio, że pomimo trendu na patykowate ciało, wolimy jeść i patrzeć na słodkie. Udowodniono naukowo, że ci, którzy są na diecie jedzą więcej, gdy nadarzy się okazja. Tak więc wszyscy! Raz ,dwa! Porzucamy ograniczenia i żyjemy! Jak chcemy.

Potrzebujecie pomocy? Odwróćcie głowę w nieznaną dotąd stronę i ujrzyjcie tych, których znacie, a nie doceniacie. Uśmiechnijcie się do siebie rano i do wścibskiej sąsiadki pod sklepem. Będzie inaczej :) Niech świat staje się piękniejszy!
Na odwagę...

Panna Cotta cynamonowa na musie z dyni
200ml śmietanki 30%
360g (duży kubek) jogurtu naturalnego
250ml mleka 2%
100-150g cukru pudru
2,5 łyżki żelatyny
2 łyżki cynamonu

Jogurt mieszamy na jednolitą masę ze śmietaną i cukrem.
Mleko gotujemy. W 50ml rozpuszczamy żelatynę.
Wszystko mieszamy i studzimy.
Przelewamy do szklaneczek/foremek i odstawiamy do lodówki na miń 2h.

Mus dyniowy
700g dyni
70g brązowego cukru
2 garści pokrojonych rodzynek
pół gruszki

Dynię rozgotowujemy w kilku łyżkach wody ok 15 min.
Dodajemy cukier, do rozpuszczenia, mieszamy.
Wszystko blendujemy. Dodajemy rodzynki o utartą na paćkę gruszkę. Szybko łączymy.
Pannę wkładamy na moment do gorącej wody, aby łatwo odeszła od naczynka.

Na głębokim talerzu wylewamy sos, a na nim układamy pannę.

Podajemy od razu!



Jest pyszna!

Pozdrawiam,
Praline

sobota, 15 października 2011

Smażone spaghetti.

Nie wiem skąd i dlaczego. 

Dziś naszła mnie wena. Noże, miski, deski, garnki, patelnie. Zużyłam połowę mojego ekwipunku. Mieszałam, smażyłam, myślałam.
Nastał jakiś dziwny czas.

Ale dziś udało się! Udało się wejść do kuchni. Z sercem,  potrzebą. 
Słuchałam głosu Adele i Nigelli. Zatęskniłam za świętami. Za ciepłem. 
Jest mi gorąco i zimno jednocześnie. Chcę patrzeć na ogień i pić zimną wodę z cytryną.
Zjeść coś ostrego i łagodnego zarazem.

Oglądam książki. Jamiego oczywiście. Włoska wyprawa. 
Zatrzymuję oczy, po raz kolejny, na stronie 36.

Robię! Dodaję tylko coś od siebie.
Dynię.

Smażone spaghetti z dynią i papryką
na 4 osoby

300g makaronu spaghetti
700-900g dyni
3-4 łyżki słodkiej papryki
szczypta soli i pieprzu
dla chętnych, odrobina kurkumy
oliwa z oliwek


Makaron gotujemy w osolonej wodzie. Odcedzamy, przelewamy zimną wodą i lekko studzimy.
Dynię kroimy w małą kostkę.
W woku rozgrzewamy oliwę i podsmażamy dynię (można, a nawet należy ją posolić).
Makaron tniemy na ok. 8 cm kawałki i dorzucamy do dyni.
Podkręcamy ogień. Smażymy. Do wszystkiego dodajemy paprykę i kurkumę.
Podajemy od razu.

Smacznego!



Uwagi.
Sypnęłam przez przypadek odrobinę za dużo kurkumy, co widać na załączonym obrazku. Nie wpłynęło to jednak na smak dania.

Pozdrawiam serdecznie!
Praline

wtorek, 11 października 2011

Odkurzam Lendryggena.

Minęło lato.
Rozpoczęła się jesień.
Spadają liście.
Zbieram kasztany.
Sprzątam.
W ogrodzie i kuchni.
Przeglądam pocztę i blogi.
Nagle trafiam na lendryggen'a. Patrzę i nic nie widzę. Od kilku tygodni jakiś zastój.
Wyjeżdżam i wracam. Uczę się i pracuję. Staram się.
Widocznie za mało..

Ale pomimo tego uśmiecham się.
Jem jabłka z ogrodu i ciepły, babciny rosół.
Robię też zdjęcia. Mniej niż zwykle, ale nie przestaję.
I czasami gotuję coś łał.

Kupiłam wczoraj dynię. Ogromną. Jechałam z nią autobusem i trzymałam na kolanach.
A później ją rozkroiłam i przetworzyłam.

Zapraszam na..
 
Muffinki dyniowe z rozmarynem i wiejską kiełbasą

200g mąki razowej
100g mąki pszennej
150ml jogurtu
100ml mleka
50g masła
2 jajka
szczypta soli
500g upieczonej dyni
3 duże gałązki rozmarynu
200g wielskiej kiełbasy
1,5 łyż proszku do pieczenia


Suche składniki mieszamy razem.
Jajka lekko ubijamy i mieszamy z jogurtem i roztopionym masłem.
Dynię miksujemy na papkę.
Kiełbasę kroimy w małą kosteczkę, a rozmaryn drobniutko siekamy.
Wszystko łączymy razem i nakładamy do foremek.
Pieczemy 30 min w 180st.

Podajemy lekko ciepłe.


Pozdrawiam cieplutko!
Praline

sobota, 24 września 2011

Z gąbki na talerz *1*

Choć ja dalej w biegu, kreatywne myślenie mnie nie opuszcza. Przynajmniej taką mam nadzieję ;)
Już dawno, w mojej głowie narodził się pewien pomysł. Jako, że blisko mi do kosmetyków produkowanych na bazie naturalnych składników, postanowiłam wykorzystać połączenia zastosowane w żelach, szamponach etc. i skomponować dania z owymi roślinami w roli głównej. Na pierwszy ogień poszedł Złuszczający żel pod prysznic Nature z energetyzującą miętą i maliną.


Miętowe granulki świetnie wyglądają, a całość niesamowicie pachnie. Znam takich, co chcieli z tej butelki się napić ;)  Sama wolę jednak kroplę na gąbkę ;) A po ożywczej kąpieli coś w podobnej tonacji smakowo-zapachowej. Na ząb. Można nawet w środku nocy! Takie lekkie cudo nie zostawi po sobie śladu ;) Dzisiejsza panna cotta, nie wiedzieć czemu zniknęła w oka mgnieniu.  Miały być dwa poziomy malin, ale jakoś tak wyszło..   Pokolorowała się też sama. 

Warta uwagi!





PANNA COTTA MIĘTOWA Z MUSEM MALINOWYM I SOSEM CZEKOLADOWYM
na 6-8 sztuk

700g malin
5 łyżek cukru
1,5 łyżki żelatyny

Maliny zasypujemy cukrem i podgrzewamy.
Doprowadzamy do zagotowania i rozpuszczamy żelatynę.
Lekko ostudzone wlewamy do kokilek do 1/3 wysokości.
Wstawiamy do lodówki do stężenia.

200ml śmietanki 30%
360g (duży kubek) jogurtu naturalnego
250ml mleka 2%
100-150g cukru pudru
3 torebki herbaty miętowej lub pęczek świeżej
2,5 łyżki żelatyny

Jogurt mieszamy na jednolitą masę ze śmietaną i cukrem.
Mleko gotujemy. W 50ml rozpuszczamy żelatynę, a w resztą zalewamy miętę. Parzymy ok 4-6 minut.
Wszystko mieszamy i studzimy.

Wylewamy na stężały mus i powtarzamy etap czekania.

Przygotowujemy sos.

100g czekolady mlecznej
3 łyżki kakao
ok 3 łyżek mleczka zagęszczonego (do uzyskania odpowiedniej konsystencji)
2 łyżki kwaśnej śmietany
5 łyżek cukru pudru

Czekoladę rozpuszczamy i kąpieli wodnej.
Dodajemy pozostałe składniki wg kolejności cały czas mieszając sos.
Smacznego!

Na zdjęciu sosu nie ma :( Zgubił się po drodze do obiektywu. ;) Tak samo jak mięta. Z czego na czubku dzieło zwieńczyła dumna z siebie melisa.

Pozdrawiam
Praline

poniedziałek, 19 września 2011

Jabłkami jesień się zaczna.

Muszą mieć szorstką skórkę
Muszą być twarde i słodko-kwaśne.
Muszą mieć dużo soku i pachnieć.
Muszą mieścić się w ręce.
Nie lubię olbrzymów.

Nie muszą być błyszczące i krwisto czerwone.
Nie mogą mieć papierowego środka.

Muszą być moje.

Pod względem jabłek jestem okropnie wybredna. Ale jak już trafię. Wpadam. Dlatego chodzę z nożykiem w torebce ;)

Ojjj... wena coś jeszcze na urlopie..

Za to suflet na talerzu Wasz!

Częstujcie się! :))




Potrzebujemy (na 9 porcji. Wybacz nie chce mi się tego dzielić :) Nawet nie ma to sensu. Jedna osoba może zjeść nawet trzy swoje racje.)

9 jabłek (Dużych. Szt. ok 250g. Odmiana nie rozpadająca się podczas pieczenia.)
+ 2 do masy
40g cukru
1 łyżka najprawdziwszego masła
4 jajka (oddzielone, w temp. pokojowej)
2 łyżeczki cynamonu
sok z połowy cytryny


Sos.

100ml śmietany 30%
100ml jogurtu
100ml mleczka skondensowanego
40-50g cukru pudru

Do ozdoby suszone morele.

Jabłka (9) myjemy. Odcinamy im spód (stawiamy do góry dnem, tak żeby nie przewracały się i odcinamy powstały wierzch, dążąc do równego poziomu).
Wydrążamy środek, zostawiając ścianki ok 0,5 cm.
Delikatnie smarujemy 'gołe' części sokiem z cytryny (aby nie ściemniały).
Pozostałe 2 jabłka obieramy i trzemy na tarce. Dusimy je z łyżką wody. Gdy zmiękną przecieramy przez sito (jak powidła). Do musu (cały czas podgrzewanego) dodajemy masło, cukier i cynamon. Mieszamy do połączenia. Studzimy.
W tym czasie ubijamy białka ze szczyptą soli i rozgrzewamy piekarnik na 190st.
Gdy masa się ostudzi powoli mieszając dodajemy najpierw po jednym żółtku, później po łyżce białek. Łączymy szybko, lecz nie energicznie.
Nakładamy do jabłek -ułożonych w formie wyłożonej folią- zostawiając 0,5 cm u góry.
Pieczemy -uważnie obserwując- 20 min. Podajemy od razu.

Z Sosem.

Łączymy wszystkie składniki ew. dodając kilka kropli soku cytrynowego do smaku.
Morele kroimy w paseczki.

Układamy obok gorącego sufletu.

Wygląda i smakuje.

***

Pozdrawiam! :)

środa, 14 września 2011

Na trzy gryzy.

No.. góra cztery-pięć ;)

Zaczęła się szkoła, intensywna praca, wieczne zabieganie.
Śniadania w biegu i obiady na mieście. Kobiałka (?) malin za 4,9 zł i szara reneta po 3,6zł.
Obładowane ręce i tułaczka autobusem.
I początek mojej jesieni.
Pożółkłe liście i spadające gruszki. Mokra i ciemnozielona trawa.
Pastelowo-szarawe kolory otaczającej rzeczywistości. Pudła szaliczków i apaszek stosami przewalające się przez korytarz. Lubię to ;) 

Do ręki w przerwie śniadaniowej. Szybkie, pyszne i wygodne.

I świecące latarnie o 18:30.


Batoniki Muesli

puszka mleczka skondensowanego (lub nie, jednak w tym wypadku dodajemy ok 4 łyżek miodu)
2 szklanki muesli (bez dodatków)
3/4 szklanki bakalii

Mleczko rozgrzewamy w rondlu i dodajemy muesli.
Podgrzewamy ok 7 min, by płatki trochę zmiękły.
Łączymy z bakaliami i wykładamy do keksówki.
"Suszymy" w 150st. ok 20 min.

Podajemy ostudzone, pokrojone w batoniki.
Chętni mogą polać wierzch czekoladą :)


Smacznego!



Pozdrawiam Was serdecznie i życzę sobie więcej czasu dla blogosfery! :))
Praline

Ps. Dziękuję Ludziom za miłe popołudnie. Jeśli to przeczytacie, będzie mi bardzo miło :)

sobota, 27 sierpnia 2011

Mirabelka do kwadratu.

Mirabelka, czyli owoc retro, nieco zapomniany i wykluczony oraz smak mojego dzieciństwa u babci.

Bardzo wszechstronny i jeszcze bardziej kwaśny. Za to mirabelki lubię. Żółte śliweczki poddane obróbce enzymów w śliniankach jak i temperaturze smakują wyśmienicie. U mnie dziś zamknięte w słoikach na dni cieplejsze, by orzeźwiały i przypomniały o wakacjach, oraz na te zimniejsze, aby rozgrzewały i intrygowały podniebienie. Cudem zebrane, szczęśliwe i piękne. Zostawiły kolor i zapach stojący się duchocie. Półki w spiżarce już mają co dźwigać, a ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Stoją już: ogórki kiszone i w sałatkach z chilli (bez tego nie umiemy przetrwać), dżem wisniowy, keczup i dymion z winem.  

Zawsze zastanawiałam się nad różnicami między konfiturami, powidłami, dżemami i marmoladami. Z pomocą przyszła mi stara książka znaleziona w kuchni. Piszą w niej panie Otylia i Stanisława:

"Konfitury otrzymuje się przez gotowanie całych owoców lub dużych kawałków w silnie osłodzonym syropie. Owoce w konfiturze są przejrzyste i nie wymagają pasteryzowania. Gotowanie konfitur ma na celu przesycenie owoców cukrem w taki sposób, aby nie rozpadły się. Dlatego należy je gotować powoli, z przerwami, unikać wrzenia. Gotować w naczyniach płaskich. [...] "

"Powidła otrzymuje się przez zagęszczenie owoców rozdrobnionych lub całych bez dodatku cukru. Wodę należy odparować przez umieszczenie owoców cienkimi warstwami w płaskich, szerokich naczyniach. [...]"

"Dżemy sporządza się z owoców wykazujących właściwości galaretujące. Gotować je można w różny sposób, to znaczy albo cukier daje się wprost do owoców i bez dodania wody ogrzewa całość na wolnym ogniu lub przesypać cukrem i odstawić na noc, a na drugi dzień rozpocząć gotowanie. Powszechnie gotuje się owoce w gęstym syropie z cukru i wody albo -lepiej- soku i cukru.[...]"

"Marmolady można przygotowywać z prawie wszystkich owoców [...] dobierając je według właściwości smakowych. Przyrządza się je zawsze w ten sam sposób. Owoce rozgotowuje się, przeciera i odparowuje do odpowiedniej gęstości. [...]"

I już jestem mądrzejsza! ;) Wobec tego moje dzisiejsze przetwory to marmolada i chutney (gęsty słodko-kwaśny sos podawany do pieczonych mięs, ryb albo wędlin. Pochodzi z Indii, w Europie upowszechnili go Brytyjczycy). 
W takim razie zapraszam po przepis na mirabelki do kwadratu!

Marmolada mirabelkowa najprostsza  

500g mirabelek
200-250g cukru

Owoce podgrzewamy na małym ogniu co jakiś czas mieszając. Gdy puszczą sok dodajemy cukier i dalej gotujemy. Ten etap jest czasochłonny, lecz nie tak bardzo jak przy np. powidłach śliwkowych. Po rozpadnięciu się owoców, przecieramy je przez sito i jeszcze chwilę gotujemy.  

Aby sprawdzić czy marmolada jest już gotowa, wyłóż łyżkę marmolady na talerzyk i spróbuj przedzielić na dwie części. Jeśli się nie zlewa, to znaczy, że można przekładać do słoiczków i pasteryzować (20 min w 85st.)


 

Chutney mirabelkowy do mięs
przepis pochodzi z dodatku do Gazety Wyborczej "Zapamiętaj lato" 2010

1 kg mirabelki 
6-10 ząbków czosnku
szczypta cynamonu
szczypta ostrej papryki w proszku
5 goździków
1/2 łyżeczki utłuczonej kolendry
szczypta utartej gałki muszkatołowej
szczypta curry
szczypta soli
2 łyżki cukru
1 średnie słodkie jabłko (dodałam od siebie)

Owoce myjemy, drylujemy i wsypujemy do garnka. Dusimy na małym ogniu. Gdy będą miękkie, przecieramy przez sitko. 
Czosnek rozcieramy z solą, przyprawy rozdrabniamy w moździerzu. Dodajemy do mirabelek wymienione wcześniej składniki oraz cukier. Jabłko obieramy i trzemy na średnich oczkach. Dodajemy. Gotujemy jeszcze chwilę. Gorący sos przekładamy do słoiczków i zakręcamy. Odwracamy do góry dnem i pozostawiamy do ostygnięcia. Nie trzeba już pasteryzować (ja profilaktycznie, zapasteryzowałam).


Poznajcie się bliżej z mirabelką. WARTO!

Pozdrawiam ciepło w te upały, 
Praline

niedziela, 21 sierpnia 2011

Gładko przejdzie przez zęby.

To teraz dla mnie najważniejsze. Po raz pierwszy w życiu doświadczam powiedzonka "Chcesz być piękny, musisz cierpieć". Uparłam się to mam, a jestem dopiero na początku. Jakoś dam radę.
Dlatego jem nieprawdopodobnie dużo lodów, jogurtów, musów owocowych i innych tego typu rzeczy.

Ażeby nie było za nudno, łączę słodkie z kwaśnym, gorzkie ze słodkim, ciepłe z zimnym. 
Od wiek wieków wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają.  Takie połączenie podnoszą walory smakowe dania i jego oryginalność. Moja dzisiejsza propozycja nie jest jakoś specjalnie wyimaginowana i kosztowna, jak to oryginalne dania mają w zwyczaju. Jest pyszna i zdrowa!

....

I tutaj moja wena się skończyła. Nadmiar obowiązków i głowa zaprzątnięta nie tylko pierdołami, dają się we znaki.  Czyli moje postanowienie, o którym wciąż pamiętam, znów (! :() legło w gruzach. Ehhh..

Biorę kolejną porcję na pocieszenie.

Zimne lody (waniliowe lub śmietankowe) z tropikalnym sosem
na 3 porcje

500g lodów
pół świeżego ananasa, obranego
3 świeże brzoskwinie (najlepiej bardzo dojrzałe) pozbawione pestek

Owoce kroimy w kostkę i dusimy do rozpadnięcia.
Powstały soso-mus (mój nowatorski dodatek) przekładamy do pucharków.
Na niego, gałkownicą, nakładamy lody (zaraz po wyjęciu z zamrażalnika).
Podajemy bardzo szybko, by zachować efekt sprzeczności. 




Smacznego!

Pozdrawiam, lekko obolała
Prline