wtorek, 29 listopada 2011

Orientalna podróż po naszemu *2*

Kolejną potrawą przygotowaną z produktów Blue Dragon, o których wspominałam ostatnio klik. Tym razem również poszłam w mięsne klimaty, bo szczerze mówiąc, tylko ich byłam pewna. Dobrałam kilka kolorowych akcentów, aby wszystko ładnie wyglądało, przy okazji wyśmienicie smakując. 

Do przygotowania wykorzystałam wieprzowinę i saszetkę sosu hoi sin z czosnkiem. Według mnie świetnie ze sobą pasują. Choć w sosie czuć orient, mało wyczuwalny jest czosnek. Ale! Dla chcącego nic trudnego! Gdy wszystko wylądowało na talerzu, fantastycznie się prezentowało i szczerze mogę polecić ten przepis. Po raz kolejny nie ma w nim nic wyimaginowanego i nieosiągalnego dla początkującego kucharza. Każdy, kto zabierze się za przygotowania, będzie z siebie zadowolony i ma gwarancję pochwał przy stole :)

Nie przedłużając, podaję przepis :)

Wieprzowina w sosie hoi sin z czosnkiem oraz kolorowym akcentem
na 2 porcje

350g schabu lub karkówki (zdecydowanie wybieram schab)
saszetka sosu hoi sin z czosnkiem
3 ząbki czosnku
2 duże marchewki
2 łyżki oleju 
10 dużych liści kapusty pekińskiej
sól i pieprz

Mięso kroimy w cienkie plastry (ok. 0,5cm),  a następnie w poprzek na paseczki ok 1cm.
Czosnek obieramy i przeciskamy przez praskę na schab.  Dokładnie 'masujemy' posypując solą i pieprzem.
Marchewki obieramy i kroimy w słupki (wysokość jednego słupka to 1/2 marchwi).
W woku rozgrzewany olej i szybko podsmażamy marchew. 
Następnie dodajemy mięso i smażymy na średnim ogniu często mieszając.  
Gdy wszystko zmięknie, dodajemy sos i jeszcze chwilę razem smażymy. 
Kapustę myjemy, składamy na pół (wzdłuż) i kroimy w cienkie plaski. 
Na talerzu po jednej stronie układamy mięso, po drugiej sałatę, którą możemy delikatnie polać sosem spod mięsa. Jeśli mamy ochotę, gotujemy ryż i znajdujemy mu miejsce na talerzu :)

Smacznego :)


Pozdrawiam! :))
Praline

niedziela, 27 listopada 2011

Orintalna podróż po naszemu *1*

Jakiś czas temu dostałam do degustacji nowe produkty firmy Blue Dragon.
Paczka, którą odebrałam zawierała:

*słoik sosu satay z orzeszkami ziemnym
*słoik sosu chińskie curry 
*buteleczkę sosu ostrygowego 
*300 g makaronu pełnoziarnistego, gniazda
*saszetkę sosu pomidorowego syczuańskiego (który uległ usterce i było go wszędzie pełno)
*saszetkę sosu bazyliowego z trawą cytrynową 
*saszetkę sosu teriyaki
*saszetkę sos hoi sin z czosnkiem 

Szczerze mówiąc nigdy nie przepadałam za orientalnym jedzeniem wschodu (choć styl życia i wartości bardzo chętnie poznaje). Takie, które możemy dostać w mniejszych czy większych barach nigdy smacznie nie wyglądało ani (tym bardziej) nie smakowało. Może to mój pech, może uprzedzenie. Dlatego z chęcią zgodziłam się wziąć udział w akcji.

Kilka słów o produktach.

Jak zapewnia producent, wszystkie artykuły produkowane są tylko na bazie naturalnych składników, co wyróżnia je pośród innych. Na pewno wielu z Was spotkało się z marką, gdyż jak się zorientowałam dostępna jest w Piotrze i Pawle, Biedronce... w większych marketach.  Większość sosów dostosowanych jest do metody stir-fry. Mają za zadanie wprowadzić nas w orientalny nastrój i przenieść w tamte rejony.

O firmie.

"Blue Dragon to nazwa wywodząca się od chińskiego symbolu szczęścia, jakim jest smok. Nasza marka powstała ponad trzydzieści lat temu, kiedy to Założyciel firmy zorientował się, że w sklepach w Europie ciężko jest znaleźć autentyczne składniki, aby przygotować w domu danie kuchni azjatyckiej. Zaczynaliśmy od pięciu podstawowych dla kuchni azjatyckiej produktów: sosu sojowego, sosu chilli, kiełków fasoli, pędów bambusa oraz orzechów wodnych. Kilka lat później asortyment został rozszerzony o makaron oraz linię sosów w saszetkach na woka lub patelnię. Od tego momentu marka Blue Dragon jest prawdziwym ekspertem kuchni azjatyckiej. Na dzień dzisiejszy w ofercie posiadamy oryginalne produkty, które pomogą Ci przygotować pyszne dania z Tajlandii, Japonii i Wietnamu jak również oryginalne dania kuchni chińskiej."

Swoją opinię o produktach przedstawię w ostatnim 'testującym' poście :)

Tymczasem przedstawiam Wam pierwsze danie.

Kategoria trudności. Banalniejsze niż banalne.
Brak w nim wymyślności i fantazji, ale sos nadrabia wszystko.


Marynowane pałeczki z kurczaka z sosem orzeszkowym
na 3 porcje

6 pałeczek z kurczaka
słoik sosu satay z orzeszkami ziemnymi
3 łyżki sosu ostrygowego (otworzyłam go, bo mnie intrygował)
2 łyżki oleju słonecznikowego
kilka łyżek posiekanej pietruszki

Pałeczki  marynujemy przez minimum trzy godziny obtoczone w sosie ostrygowym.
Po tym czasie w woku lub na wysokiej patelni rozgrzewamy olej i krótko obsmażamy pałeczki. Dodajemy sos i na małym ogniu dusimy ok 25 min.

Ja podałam z pietruszką, według mnie wspaniale podkreśla smak potrawy, i z czerstwym chlebem. Nie do końca po chińsku, ale po naszemu. Pysznie!


Pozdrawiam!
Udanego tygodnia!

Praline

poniedziałek, 21 listopada 2011

Szybko, syto i zdrowo!

Moi Drodzy!

Praline dodaje post! Wydarzenie roku.
Nie lubię robić długich przerw, ale rzeczywistość mnie do nich zmusza.
Myślicie, że jeszcze będzie lepiej?

Dziś pragnę Was poczęstować pysznym, kruchymi ciasteczkami, które idealnie wpasowują się w każdą dietę!

Także moją nutellowo-lodzianą ostatnimi czasy (jak długo jeszcze!?). 

Są jak puzzle, które trzeba poukładać w żołądku wszystkie. Inaczej nie wypada ;) 
Bardzo zdrowe i syte. Idealne na przekąskę o każdej porze dnia i nocy. 
Pyszne z koktajlem bananowym. 

Mijają dni niespodziewanie, kłębią się i krzyżują. 
Wrr. 



Razowe ciasteczka. Najlepsze.

300g mąki razowej
180g masła
180g cukru (najlepiej brązowy)
100g płatków osianych
ewentualnie łyżka westraktu wanilniowego
2 łyżki kwaśnej śmietany


Wszystkie składniki szybko zagniatamy. 
Ciasto wałkujemy. 
Wycinamy ciasteczka i pieczemy ok 25 min w 180 stopniach.


Można polać czekoladą i dodać trochę bakalii, ale takie 'surowe' już są wystarczająco pyszne :)

***

I piosenka. 


Pozdrawiam! :)
Praline

sobota, 12 listopada 2011

Zmienne koleje losu.

Burak.
Do barszczu, marsz!
Do ćwikły!
Do surówki!
Do słoja i kiszenia dla anemików!


'A to feler, westchnął seler..'


I burak zmienił zdanie.
Powędrował w słodką stronę życia.
Wczoraj patriotycznie dołączył do śmietany.
Przyciągnął instynktownie przyprawy korzenne, bo pragnie świątecznego ciepła.
Zaprzyjaźnił się z wszechobecnymi orzechami i wszyscy razem stworzyli wspaniały zespół.


Buraczany przekładaniec z orzechami, śmietaną i przyprawami korzennymi
na 2 porcje

1 średni burak

70 ml śmietany 30%
3 łyżki drobnego cukru
1/5 łyżeczki cynamonu

100g orzechów włoskich
3 goździki
1 łyżka śmietany
2 łyżki brązowego cukru

orzechy do dekoracji

Buraka zawijamy w folię i pieczemy ok 30-40 min do miękkości.
Gdy ten już będzie jędrny i miękki, wyjmujemy go z piekarnika i schładzamy, aby następnie ładnie dał się obrać. Kroimy w cieniutkie plastry.

Śmietanę (pamiętajmy, aby była mocno schłodzona) ubijamy do sztywności z cukrem i cynamonem.

Goździki miażdżymy w moździerzu na pył. Dodajemy cukier i podobnie go rozcieramy.
Tłuczemy na 'masę' orzechy. Gdy całość zaczyna trzymać się zwarto, dodajemy śmietanę, by zjednoczyć wszystko.

Teraz pozostaje do wykonania najtrudniejsza część. Należy wszystko poukładać jak na poniżej zamieszczonym obrazku.

Smakuje wybornie!




Byłam z siebie dumna.
Jeśli uda się Wam za jednym zamachem przebić łyżeczką buraka i zgarnąć resztę, też możecie być dumni. :)

Tym przepisem pragnę dołączyć do Orzechowego tygodnia u Atiny :)






sobota, 5 listopada 2011

Jabłka i orzechy. Pęd.

Żyję szybko. Jem szybko. Tylko te posty tak wleką się jeden za drugim..
Aż wstyd się przyznać, ale nie robię blogowych zapasów. Wszystko co się pojawia zjedliśmy dziś, bądź zrobimy tu jutro. Stąd też takie zastoje. Ale nie poddaję się! 

Zrobiłam 'roladę'. Ujęłam ją w cudzysłów, bo wyszła trochę malutka, niziutka. Jestem pewna, że to z powodu mojego wyżywania się na wałku. Od dawna to planowałam. W smaku, Pycha! Pierwszy raz w 80% udany.

Gdybyście zobaczyli jak wczoraj rzuciłam się na jabłka, zwątpilibyście w moją ofiarność. Nie podzieliłam się z nikim. Tak bardzo mi ich brakowało... a były takie jak kocham..  ponad kilo..

Cii.

Wracając do rolady.
Nałupałam orzechów, zmieliłam cynamon, ugotowałam budyń, obrałam i starłam jabłka, wyciszyłam się. Otworzyłam okno i posłuchałam szumu wiatru oraz spadających liści.
Później łapałam ciepło piekarnika i zapachy wydobywające się przez drzwiczki..

Jeśli gonicie tam i z powrotem zafundujcie sobie to samo :))

Cynamonowa rolada drożdżowa z nadzieniem z jabłek i orzechów
na 2 rolady/przepis własny

400g mąki (ew. troszkę do podsypywania)
50g masła
2 łyżki cynamonu
25g drożdży
150g cukru
160ml mleka
2 jajka

1,5kg jabłek
sok z połowy cytryny
3 łyżki cukru

150g orzechów włoskich

Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową.
W małej miseczce łączymy połowę ciepłego mleka z drożdżami i łyżką cukru. Odstawiamy do lekkiego wyrośnięcia na 10-15 minut w ciepłe miejsce.
Mąkę przesiewamy z cynamonem, jajka lekko ubijamy, masło topimy w garnuszku.

Gotujemy budyń jak wg instrukcji  na opakowaniu i odstawiamy do przestygnięcia (przykrywamy wierzch folią aluminiową, zapobiegamy tym sposobem powstaniu kożucha).

Do mąki z cynamonem dodajemy cukier, drożdże i lekko łączymy. Dodajemy jaja, następnie masło (w odstępach czasowych) cały czas powoli mieszając- z uczuciem- w jedną stronę.
Gdy zacznie tworzyć się zgrabna kula, przekładamy na stolnicę i wyrabiamy. Też z uczuciem!
Odstawiamy do wyrośnięcia na 1,5h.

W tym czasie jabłka myjemy, obieramy w ucieramy na grubych oczkach.  Zasypujemy cukrem i skrapiamy sokiem z cytryny.

Ciasto dzielimy na dwie części. Formujemy prostokąt i rozwałkowujemy. U mnie wymiary 23x15cm. Na każdy placek nakładamy po 3 łyżki budyniu, rozsmarowujemy (nie trzeba bardzo gładko). Następnie układamy odciśnięte jabłka i orzechy. Zwijamy. Można pomóc sobie ściereczką, jednak dla mnie to kolejne utrudnienie.

Pieczemy w 180st ok 35 min. Jeśli zastanie trochę ciasta, spokojnie możemy zrobić z niego pyszne bułeczki z konfiturą lub jabłkiem w środku.

Po upieczeniu rolada musi swoje odstać, by ostygnąć. Z racji, gdyż moja była niedoskonała, pokroiłam ją w 1,5 cm plastry i obsmażyłam na maśle. Smakowała jeszcze lepiej niż mogła! Faktura nie uległa zmianie i gdy trafiła się lepsza część, robiła wrażenie :)



Na żywo wygląda o niebo lepiej. I to chyba jedno z tych dań, które lepiej smakuje niż wygląda, choć gdybym trochę oprószyła cukrem pudrem, pacnęła kleks bitej śmietany... Następnym razem :)

Miłej niedzieli!

Pozdrawiam serdecznie,
Praline