środa, 27 lipca 2011

Rozpiera mnie duma.

Nie dlatego, że upiekłam czy ugotowałam coś wspaniałego. Nowatorskiego..
Nie dlatego, że mój pies nauczył się aportować..

A dlatego, że zapakowałam się do najmniejszej walizki jaką mam ;)
Zostawiam bloga, Facebooka, internetowy świat i ruszam w drogę.
Czeka mnie niebotycznie długa droga (jak na moje możliwości, choć wiem, że bywają dłuższe ;).

Mam nadzieję, że uwolnię duszę i odetchnę.
Nie zaprzątnę głowy badziewiem i z dystansem popatrzę na pewne sprawy.
Znajdę inspiracje na nowe dania i zdjęcia..

Będzie cudownie?

Żegnam się z Wami na jakiś czas :)

A może w archiwum znajdziecie dla siebie coś interesującego? :)

Trzymajcie się,
Praline


niedziela, 24 lipca 2011

Stare, ale...

Weekend upłynął mi na podziwianiu weteranów szos.
Był rajd, wielki grill, trunki dla pijących, miłośnicy i zapaleńcy, moi rodzice, ja, nasz Garbus i Pies ;)

Jako sędzia na punkcie kontrolnym, podziwiałam wszystko od zaplecza.
Stwierdzam, że dawniej auta to było coś. Może nie miały kilkuset koni mechanicznych, ale jeździły jak trza!
Kształt, dźwięk, wnętrze i dusza..

Zapraszam Was na detaliczną relację :)

Mini reklama. ;)

I kultowe psy (teraz zaciągające kiczem).


A tu Pan, który w swojej kolekcji posiada min. 50 zabytków. Na rajdzie zaprezentował Chevrolet Corvette.


Mam obsesję na punkcie ciekawych drobiażdżków i kierownic. 
Oto kilka uchwyconych ewenementów :)




And.. breloczki, lusterka, zapychacze...




Nie zabrakło najmłodszych ciekawych historii ;)



 Zdarzyli się także przewrażliwieni ;)


I wielbiciele na jednośladzie.


Generalnie każde auto dużo już zobaczyło i coś sobą reprezentuje..




Elektronika bardzo się przydała :)


Gdy spotkałam się z wszystkimi w punkcie gastronomicznym, dołączyłam do mojej załogi i dokończyłam rajd.

Wspólne poszukiwanie drogi do celu i widok z okna z pędzącego z prędkością 45km/h garbusa ;)



Na rajdach zaobserwowałam podobne zjawisko, jakie spotykam na blogach. Jakie znam z blogowania. Jeśli chcesz, by ktoś bywał u Ciebie, sam bywaj u Niego. Część rajdowców (z całego kraju) organizuje własne rajdy i tym sposobem się promuje oraz informuje o nowościach. 

Rajd Weteranów Szos św.Krzysztof był organizowany po raz drugi. Nie było nieprzebranych tłumów i zawistnych kierowców, którzy kłamią, spiskują i Bóg wie co jeszcze robią, by być na wierzchu. Takowych spotyka się na większych imprezach, co nie zawsze jest miłe. 

***

Na swoim punkcie (Punkt Kontroli Czasu 3) zadawałam uczestnikom zagadkę matematyczną. Podejmiecie się rozwiązania?

"Mamy dwie butelki. Jedną o pojemności 3l, a drugą 5l. Jak za pomocą przelewania, dolewania, z wykorzystaniem tylko butelek uzyskać w większej 4l?"

Oprócz tego należało pokonać slalom na głównej drodze i wymienić brakujące części silnika. Punktów było 10, na każdym po 2-3 zadania. Namęczyli się ;)

Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję być na takim rajdzie, koniecznie nie przegapcie tej szansy!!

Ps. Podczas czekania na załogi (ok 2h) z otaczających mnie krzaków nazrywałam siatkę jeżyn, które po powrocie do domku, przerobiłam na ekspresowy dżem :D 
Także kuchcikowo- zawsze i wszędzie ;)

Pozdrawiam serdecznie!
Praline


I jeszcze MERCEDES!

środa, 20 lipca 2011

Ekstrawagancja, która gdzieś musi być... ;)

Dziś zmobilizowałam się do:

  • wyciągnięcia dwóch drabin,
  • wejścia na nie (!),
  • półtoragodzinnego zrywania wiśni (brudząc się przy tym tylko troszkę),
  • drylowania ich przez kolejną (brudząc siebie i otoczenie tym razem znacznie ;)...
I na końcu, do zrobienia z nich, pierwszego w tym roku dżemu :)
Nie wiem ile nazbierałam, robiłam jak podpowiadała mi intuicja.

Wiśnie, które mam w ogrodzie, należą do kwaśnych. Na raz, nie da się ich zjeść zbyt dużo. Nie są kłopotliwe, bo nie mają lokatorów. Natomiast kochają swoje pesteczki. No i są strasznie uparte. Tylko 1/3 wydrylowałam i przerobiłam ekspresowo. Reszta puszcza sok w przytulnym rondlu ;)

Agnieszka zainspirowała mnie do dodania do dżemu odrobiny pieprzu. Zrobiłam to przy pierwszej lepszej okazji i już wiem jak smakuje ;) Dla większej ekstrawagancji (w jakiejś dziedzinie życia od czasu do czasu trzeba..) sypnęłam cukru lawendowego (takiego jak tu) i jest pysznie. 

Dżem wiśniowy z białym pieprzem i lawendą
na słoiczek 180ml

2 szklanki wydylowanych wiśni
3 łyżki cukru lawendowego (link wyżej)
2 utarte na pył ziarenka białego pieprzu
2 łyżeczki żelfixu (pektyny)

Wiśnie zagotowujemy w cukrem i gotujemy ok 5 minut.
Dodajemy pieprz i żelfix i gotujemy do uzyskania pożądanej konsystencji ok 3 min.
Od razu przekładamy do słoiczka i szybko zakręcamy.
Pasteryzujemy. W piekarniku (ustaw piekarnik (grzanie z góry i z dołu) na temperaturę 130 stopni i pasteryzuje przetwory przez 60 minut od momentu osiągnięcia przez piekarnik żądanej temperatury; forum cincin) lub gotując 20 min we wrzątku (wody do połowy wysokości słoiczka).



Przepis baardzo ekspresowy i bardzo smaczny :)
Mam nadzieję, że uda Wam się wypróbować. 

Ps. Wiem, że łyżeczka nie do końca pasuje do słoiczka, ale tylko na niej ładnie wyglądał dżem. Wybaczycie?

Dobrej nocy :)
Praline

poniedziałek, 18 lipca 2011

Zielono mi...

Zazieleniło się najpiękniej jak może w lipcu. Cały ogród porósł zielonymi skarbami.

Ilość agrestu powala krzaczki, aż całują ziemię w dziękczynieniu..

Jabłonka nie gorsza, małe, niedojrzałe owoce przeciągają gałęzie i wolę sobie nie wyobrażać co będzie dalej ;)

I Pan Pomidor zakochany w tyczce, już pewnie uśmiechnął się do słońca..



Zazieleniło się. Nie pada. Wsiadamy na rowery i jedziemy....




I koszulka, w której zakochałam się bez reszty..
Wygrzebana w sklepie, w którym obiecałam sobie, że nigdy nic nie kupię bo dziadostwo, a niby markowy.

Wiecie po co na wyprzedażach są wielkie kosze bądź 'wysypiska' ubrań?
A żeby człek poczuł się jak na targu i sam sobie upolował w gąszczu jak dzikie zwierze.

Marketing.

Mówcie mi Zwierzu ;D


W kuchni też się zazieleniło. 
Nazrywałam agrestu i zrobiłam coś jeszcze bardziej orzeźwiającego niż lemoniada ;)
Zrobiłam, bo zobaczyłam
Kilka odmian, dało coś wspaniałego!
Jedne szybko dojrzewające, drugie mechate, trzecie lekko żółte, wszystkie z okropnymi kolcami na łodyżkach.


Sorbet agrestowy

800g agrestu
300ml wody
150g cukru (w oryginale 300, ale wolę kwaśne)

Agrest obrać i zmiksować tak, aby pozbyć się największej ilości włókien (ja zrobiłam to w części do koktajli, dołączonej do robota).
Wodę zagrzać i rozpuścić w niej cukier.
Wlać do masy agrestowej i ponownie zmiksować.
Całość przetrzeć przez sito, by pozbyć się pestek.
Przelać do litrowego pudełka i zamrozić (co 40 min lekko przemieszać).
Po ok 5h gotowe.
Ci którzy mają maszynę, postępują jak pisze na opakowaniu ;)
Jeśli nie będziecie jeść od razu, polecam przez nałożeniem do miseczek np. następnego dnia, lekko rozpuścić i zmiksować. Wtedy konsystencja wygrywa z nawet najdroższymi sorbetami czy lodami :)


Pozdrawiam serdecznie :)
Praline. 


Dla zainteresowanych..
Wersja chyba moja ulubiona.

środa, 13 lipca 2011

Ufff jak gorąco...

Na ten czas upałów, przedstawiam Państwu pyszny i wspaniale orzeźwiający napój, jakim jest melisowa lemoniada :)

Lemoniada jest jednym z najstarszych napojów orzeźwiających w Europie. Znali ją już w VII wieku! W roku 1676 w Paryżu, lemoniada  została sprzedana po raz pierwszy przez firmę Compagine de Limonadiers, która uzyskała wówczas całkowity monopol na sprzedaż tego produktu. Sprzedawany napój był wydawany w małych kubkach, z pojemników noszonych na plecach. W tymże kraju lemoniadę stosowano jako lek w szpitalach. Henry Mayhew w wydanej w 1864 pracy o ludności ubogiej Londynu pisze o sprzedaży lemoniady jako podstawy utrzymania biedaków w sezonie letnim. Możliwości jakie daje cytryna, woda i cukier jest mnóstwo. W zależności od kraju, skład minimalnie się zmienia. Lemoniada bardzo często stanowi bazę do wszelakich drinków (co wiem nie z autopsji ;).


Ja łamiąc utarty przepis, dzielę się przepisem, który musicie wypróbować!
Uwierzcie, zakochacie się od pierwszego łyka!

Na plażę, na fitness, na wycieczkę.. Najlepsza oczywiście mocno schłodzona :)


Potrzebujemy:

1,5l gorącej wody
pęk melisy (taki ledwo mieszczący się w garści:) Można użyć suszonej, wtedy potrzebujemy ok 5 łyżek liści)
4 łyżki brązowego cukru (biały również się sprawdzi, lecz nie nada głębokiego aromatu)
sok z 1,5 cutryny


W dużym naczyniu melisę zalewamy wodą i odstawiamy na ok 30 min, by mocno się zaparzyła i przestygła. 
Po tym czasie przelewamy przez sitko lub gazę do dzbanka i słodzimy.
Mocno schładzamy. 
Tuż przed podaniem dolewamy sok z cytryny i mieszamy 'raz, dwa'.

Napój baardzo lubi się z kostkami lodu :)









Czujecie ulgę? 
Ja ogromną ;)



Przesyłam uściski!

Zewnętrznie rozpalona do czerwoności Praline ;)

czwartek, 7 lipca 2011

Czas debiutów?

Sama się nad tym zastanawiam, gdy popatrzę trochę wstecz.

Najpierw było wino, później lody.. a teraz, pierwszy, że tak powiem 'ful-wypas' obiad według Kuchni Pięciu Przemian. Zapewne wiecie, że istnieje tam pięć pierwiastków:

Drzewo, Ogień, Ziemia, Metal i Woda.

Gdyż:

Drzewo pali się tworząc Ogień który zostawia  Ziemię, z której rodzi się Metal, z którego wytryskuje Woda , która daje życie i wspomaga wzrost Drzewu.
Każdemu z nich odpowiadają odpowiednie produkty, które należy po kolei (wg pierwiastków) dodawać.

Sama nie jestem w stanie jakoś sklecić wszystkiego co był chciała, gdyż od niedawna (bardzo, bardzo niedawna) bawię się w 5 przemian. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat zaglądnijcie tutaj .

Jest z tym trochę zabawy, ale jak potocznie wiadomo, początki są trudne ;)
U mnie tabele z produktami wiszą na lodówce i baardzo staram się przestrzegać zasad przy komponowaniu moich dań, co zwykle zamyka się na porządnie przemyślanym obiedzie czy kolacji.

Dziś zapraszam Was na sezonową zabawę (choć może na długotrwały styl..) Kuchni Pięciu Przemian.

Placuszki kalafiorowo-ryżowe z tuńczykiem
(składniki podam wg przemian)

2 łyżki koncentratu pomidorowego
łyżka posiekanego tymianku
1/4 łyżeczki kurkumy
1/2 kalafiora (surowego) rozdrobnionego w robocie kuchennym
2 szklanki ugotowanego ryżu
2 ząbki czosnku
olej z tyńczyka w puszce
3 jajka
1/6 łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
tuńczyk, z którego odlaliśmy olej
sól do smaku

Wszystkie składniki po kolei wrzucamy do dużej miski, ciągle mieszając, by powstała w miarę jednolita masa.
Na patelni rozgrzewamy łyżkę oliwy (przed każdą partią smażenia) i uformowane łyżkami placuszki, smażymy ok 4 min z każdej strony.
Postępujmy z mini ostrożnie, są bardzo delikatne.

Świetnie smakują z kleksem gęstej, zimnej śmietany, którego nie udało mi się uchwycić na zdjęciu :)

A do nich polecam Kompot porzeczkowy z imbirem

3 szklanki porzeczek gotujemy w półtora litra gorącej wody ok 13-17 min.
Gdy przestygnie, dodajemy kilka łyżek cukru trzcinowego (u mnie 4) i 1/4 łyżeczki suszonego imbiru.
Na samym końcu dolewamy ok pół szklanki wody mineralnej.

Lekko ciepły najlepszy!


Mam nadzieję, że wszystko zrobiłam zgodnie z zasadami.

Spróbujcie, warto.

Pozdrawiam Was gorąco!
Praline

niedziela, 3 lipca 2011

Uachtar.

Czyli tłumacząc z irlandzkiego lody.

Dlaczego tak przekręciłam tytuł? Nie wiem. Spodobał mi się ogólny wygląd :)

Ostatnio dużo kombinuję. W kuchni, w życiu, we fryzurze (nie martwcie się, jeszcze nie mam głowy na 0 ;).
Rozpoczęłam zabawę w 5 przemian i mam nadzieję, że już niedługo uda mi się zaprezentować jakąś mieszankę. 
Jednak dziś, przedstawiam Wam Szanowne LODY JAGODOWE. 
Mój lodowy debiut, który nieskromnie uważam za udany :)
Do zjedzenia na raz w pięć osób, bądź z połowy porcji w dwie :)
Trochę to nie matematyczne, ale prawdziwe.
Wszystko oczywiście wyszło z nudów i odrobiny głodu, a jak to kiedyś, gdzieś przeczytałam 'Najwspanialsze potrawy rodzą się z głodu'. I coś prawdziwego jest w tym stwierdzeniu. Tak samo jak w 'Dobry kucharz z byle czego, potrafi zrobić coś pysznego' np. dania resztkowe! :) Ale o nich też innym razem. 

Zaczynam coraz bardziej przekonywać się do mascarpone!
   
Lody Jagodowe z sokiem żurawinowym.
,
500g mascarpone (schłodzonego)
80-100ml soku żurawinowego (u mnie tego typu, musi być baaardzo kwaśny)
100g cukru
1kg jagód (użyłam pół na pół z mrożonymi)


Wszystkie składniki wrzucamy do robota i miksujemy na średnich obrotach, do uzyskania aksamitnej masy.
Przelewamy do pudełka (lodów będzie więcej niż litr ok 1,2l) i wstawiamy do zamrażalnika.
Co 20-30 min masę należy przemieszać, by nie powstały grudki lodu.
Po 3-4 godzinach lody są gotowe.

Nie jestem w stanie podać jak to zrobić za pomocą maszyny, gdyż takowej nie posiadam.





Poniższym deserem wpisuję się w akcję Olciaky vel Olcik :)



Ściskam!
Praline


Wracam czytać 'Wichrowe Wzgórza' :D Praktycznie nic się nie dzieje, ale c u d o w n e są!