poniedziałek, 30 stycznia 2012

Na raz!



Do ust, do żołądka, do serca. 
I do końca świata!

Nic komercyjnie walentynkowego jeszcze tu nie było.
Lecz czas z tym skończyć! 

Przed Wami superpyszne, fantastycznie rozpływające się w ustach (pod wpływem ciepła płynącego z serca), z niespodzianką w środku, a żeby nie było tak łatwo...

Trufelki serduszka, komercyjne piękności na każdy dzień! 
na 15 małych trufelek

  • 6 kopiastych łyżek kakao
  • 40g masła (!)
  • 50ml kremówki
  • 50-70g czekolady mlecznej, rozpuszczonej w kąpieli wodnej
  • 3 kopiaste łyżki cukru pudru/ lub więcej do smaku
  • 15 orzechów laskowych/dobrze odsączonych wiśni z nalewki

W rondelku mieszamy masło ze śmietanką i czekoladą, do uzyskania jednolitej masy.
Dodajemy przesiany cukier i kakao i mieszamy do uzyskania bardzo gęstej, zawiesistej masy.
Studzimy.

Jeśli trufelki przygotowujemy w foremce, nakładamy za pomocą łyżeczki lub rękawa cukierniczego bezpośrednio do dołeczków, wtykając w środek orzeszka lub wisienkę.
Chłodzimy minimum 3h.

Jeśli zaś przygotowujemy tradycyjne, najpierw masę chłodzimy ok 1h w lodówce, następnie za pomocą rąk lub łyżeczek formujemy trufelki (z nadzieniem lub bez), obtaczamy w kakao i znów chłodzimy.


Bierzcie ile chcecie!

Buziaki!
P.

sobota, 28 stycznia 2012

Carpaccio pomarańczowe.

Ja ciągle w pomarańczowych klimatach, lepkie palce jakoś mi nie przeszkadzają ;)

Tym razem coś bardzo lekkiego i smacznego. 
Idealna przystawka, przed nieznanym jeszcze daniem i cytrusowym deserem.
Kompozycja klamrowa, jeśliby analizować kolację jako dzieło literackie.

Typowy przypadek, wynikający z potrzeby piękna i koniecznej utylizacji lodówki.
Wiecie, że w starożytności (dokładnie w okresie Cesarstwa Rzymskiego) podczas wymian handlowych z Persją, na pomarańcze mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi?
Tak więc poczujmy się jak arystokracja i uraczmy swe podniebienia banalnym carpaccio, którego przygotowanie zajmie nam 5 minut :)

Pomarańczowym carpaccio z kozim serkiem i tymiankiem
na porcję

  • obrana i pokrojona w cienkie plasterki pomarańcza
  • 3 łyżki pokruszonego serka koziego (będzie też smakować z fetą)
  • łyżka pokrojonych rodzynek królewskich
  • listki tymianku z 2 gałązek

Wszystkie składniki układamy na talerzu, tak jak jest to widoczne na zdjęciu.
Tu nie ma żadnej większej filozofii ;)
Przygotowane porcje powinny poleżeć przed podaniem ok godzinę w lodówce, aby smaki się 'przeszły', lecz gdy bardzo komuś się spieszy, może jeść od razu ;)

Jeśli chłodzimy, wyciągamy z lodówki na 15 min przed serwowaniem, aby nie jeść zimnego :)


Smacznego! :)
Praline

środa, 25 stycznia 2012

Ciasto cytrusowe. Najlepsze, bo zdrowe.

Moja babcia mawia, że dla ludzi musi być Dużo i Słodko
Wielkimi literami.
Kompletnie się z tym nie zgadzam, więc na każdym kroku udowadniam, że wystarczy jak jest Ładnie i Zdrowo.
Co niestety nie zmienia faktu, że to i owo, tak czy inaczej od nadmiaru rośnie.

Dziś, z potrzeby psychicznego nicnierobienia, rzuciwszy hasłem: 
'na pewno nic dziś nie zrobię... chociaż mam dużo pomarańczy...'  z eteru naleciał link. 
Z cudownymi zdjęciami i przepisem w moim stylu
Doznałam małego odkrycia, bo to raczej TO. Mój ulubiony smakowy klimat. Nie jestem jeszcze do końca pewna, bo cały czas przypominam sobie, co należy do definicji dodać, ale jak sklecę, to gdzieś się tu pojawi :)

Wracając do ciasta. Jest wspaniale cytrusowe i efektowne. Pomimo, że bardzo proste, sprawia wrażenie pracochłonnego. Idealne na szybkie spotkania i deser nie tylko od święta.

Bardzo dobrze sprawdzi się z okrągłej formie. Jeśli macie możliwość kupienia dobrych, niepryskanych pomarańczy, takie będą najlepsze (lub zwykłe, szorowane wyparzonym druciakiem). Gorycz skórki jest cudowna. Wspaniale komponuje się z resztą, więc szkoda tracić taki efekt.

Ciasto cytrusowe
źródło  z moimi zmianami

  • 3/4 szklanki śmietany
  • 3/4 szklanki jogurtu/maślanki/ soku pomarańczowego (użyłam pół na pół jogurt i sok)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/2 szklanki roztopionego masła
  • 1,5 łyżeczki sody
  • 1 szklanka mąki przennej
  • 0,5 szklanki mąki razowej (lub otrąb, w oryginale orkisz)
  • skórka i sok z połowy cytryny

Na dekorację na wierzchu

  • 2 pomarańcze (lub ok 0,5kg mandarynek)
  • 1/3 szklanki wody
  • szklanka cukru

Ciasto.
W misce mieszamy śmietanę, jogurt, masło, cukier, sok i skórkę z cytryny.
Dodajemy przesianą mąkę (jedną i drugą) oraz sodę.
Łączymy sprawnymi ruchami łyżki, nie mieszamy zbyt długo, aby ciasto nie stało się gumiaste (tak samo jak muffiny).
Formę smarujemy masłem i oprószamy bułką tartą.
Przekładamy ciasto i pieczemy ok 35-40 min w 180st.

Gdy patyczek będzie suchy uchylamy drzwiczki i pozostawiamy ciasto ok 15 do przestygnięcia. Wyjmujemy formę z piekarnika i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Przygotowujemy wierzch.
Pomarańcze kroimy w cieniutkie plasterki (im cieńsze, tym lepsze. Moje to mini olbrzymy ;)).
W rondlu gotujemy syrop. Gdy zaczną się tworzyć bąbelki, zdejmujemy z ognia i uważając na ręce, zanurzamy każdy plasterek (aby ładnie się pokrył i błyszczał).
Układamy na cieście jak na zdjęciu.

Odstawiamy do lodówki na minimum godzinę. 


Smacznego!
Praline

niedziela, 22 stycznia 2012

Rolujecie?

Tym razem nie będą to śląskie rolady ;) 
Coś..

Trochę bardziej wykwintnie, lecz tak samo prosto. 
Trochę po włosku, lecz z polskim akcentem.
Trochę sklepowo, lecz 'po domowemu'.

Koniec a tymi anaforami! 
To blog poświęcony jedzeniu, nie poezji ;) 

Dziś podpatrzone (odszperane) w zeszłorocznej walentynkowej Kuchni,
'Involtini Alla Romana '.   
W sumie,  z oryginałem ma sporo wspólnego. 
Zamiast parmeńskiej, szwarcwaldzka. 
Zamiast 4 małych, podwójnych porcji, 3 ogromne. 

I to na tyle różnic. Nigdzie tu nie mają prosciutto :(, a wołowina na zrazy jest wielkości twarzy.

Ważne, że wyszło, smakowało i chcemy więcej :)
Zrezygnowałam nadzienia z selera naciowego, wyłącznie ze względów estetycznych.
Dodałam go do sosu, w którym rozpadł się i nadał smak. 

A co w tym wszystkim domowego? 
Wino (jeszcze klarowniejsze i mocniejsze) oraz sos pomidorowy (Boże, jaki ten post okropny!)

Na walentynkową kolację będzie jak znalazł. Czy to z najlepszych talerzy, czy prosto z rondla :)


Involtini Alla Romana (z odcinka 'Dwa dni w Rzymie')
Tessa Capponi-Borawska z moimi zmianami
z dedykacją dla Kasi :)

  • 2 marchewki
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 3 duże plastry wołowiny na zrazy
  • 6 plastrów szynki szwarcwaldzkiej/prosciutto
  • 150ml białego wytrawnego wina
  • 50ml oliwy (można dać więcej, jeśli lubicie jej charakterystyczny smak i aromat)
  • 1 średnia cebula
  • puszka pomidorów (lub 300ml domowego sos pomidorowy z 5 świeżymi, pokrojonymi pomidorami)
  • sól, pieprz

Marchewki obieramy i kroimy w słupki. 
Selera i cebulę również obieramy, lecz drobno siekamy. Podsmażamy na oliwie.
Zrazy oprószamy (lekko) solą i pieprzem, na każdym kawałku układamy obok siebie 2 plasterki szynki i kawałek marchewki. 
Szczelnie zwijamy (można dla pewności przebić wykałaczką), obsmażamy (ok 1,5 min z każdej strony).
Podlewamy winem i odparowujemy.
Dodajemy posiekane pomidory z sosem (w wersji puszkowej wystarczy wsadzić długi nóż do puszki i zrobić kilka energicznych ruchów, pomidory zmiażdżone) i gotujemy na małym ogniu ok 2,5 godziny. Czas zależy od wielkości mięsa. 
Podczas gotowania można dodać parę łyżek rosołu.

Podajemy w całości lub jak na zdjęciu.



Smacznego!
Praline

czwartek, 19 stycznia 2012

Czas zaszaleć!

Czas zaszaleć!
Po zdrowych oczyszczających zupach, batonach, nafaszerowanych błonnikiem daniach, pora na kompletny odwrót i coś super niezdrowego ;)


Najpopularniejszy fast food. Banalny i smaczny.
Każdy z nas przynajniej raz go jadł. A raczej je, bo mowa o frytkach ;)
A kto wie o nich coś więcej? (Wyłączając dietetyków i zwolenników diet ;)


Zachęcam Was do przeczytania ich któtkiej historii :)
Artykuł pochodzi ze strony wp.pl.


Nasze ulubienice urodziły się wieki temu w Belgii. Nie wymyślił ich McDonald’s, nie pochodzą też z Francji, jak sądzą niektórzy. Belgowie odkryli je przez przypadek w XVII wieku. Ich ulubionym daniem były małe smażone rybki, ale niestety w zimie, gdy powierzchnia wody często zamarzała, trudno je było wyłowić. Belgowie znaleźli sobie zastępczy smakołyk sposób: zamiast rybek zaczęli smażyć ziemniaki, które obierali i kroili tak, by kształtem przypominały właśnie rybki.

Skąd nazwa?
Nazwa „frytki” może mieć dwojakie pochodzenie. Podobno pierwszym sprzedawcą frytek był niejaki Fritz, którego belgijska gazeta nazwała „królem frytek”. Innym źródłem tego określenia może być francuskie słowo frités (od frire – smażyć). Frytki po angielsku nazywane są french fries, ale dzieje się tak tylko ze względu na to, że w Belgii oficjalnym językiem jest francuski. Zresztą Anglicy tak polubili tę potrawę, że fish and chips, czyli ryba z frytkami, stała się ich narodowym daniem.

Amerykański sen
Do Stanów Zjednoczonych frytki przywędrowały razem z weteranami po I wojnie światowej. Amerykańscy żołnierze polubili to chrupiące danie z Europy. Ale choć pierwsze frytki do Stanów przywiózł Thomas Jefferson, to dopiero w latach dwudziestych ubiegłego wieku stały się bardzo popularne – głównie dzięki szybko powstającym barom fast fordów i temu, że nie wymagały użycia widelca ani noża.


Jako, że jesteśmy już mądrzejsi, zapraszam Was na najpyszniejsze fryki jakie kiedykolwiek mieliście w ustach! Najlepsze, bo domowe, z małą ilością soli i ostrym serem :)
na 4 porcje 
  • 1kg ziemniaków
  • 300g ostrego sera (dobry będzie cheddar)
  • sól
  • olej do smażenia

Ziemniaki obieramy, myjemy, osuszamy i kroimy w paski (takie jakie chcemy mieć frytki. Lepiej zrobić troszkę grubsze, bo takie malutkie, cieniutkie.. pozbawione są większego smaku).
Olej rozgrzewamy w garnku. Nie nalewamy więcej niż do 3/4 wysokości!
Gdy wrzucony ziemniak zaczyna skwierczeć, znaczy, że tłuszcz jest gotowy.
Pamiętajmy, aby nie smażyć na dużym ogniu, by nie spalić oleju!
Frytki po wypłynięciu na wierzch smażymy jeszcze ok 4 minuty.
Wyjmujemy na papierowy ręcznik i odsączamy z nadmiaru tłuszczu.
Podajemy gorące lub ciepłe posypane serem i/lub solą.
Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na taką kaloryczną ekstrawagancję ;)


Życzę miłej zabawy z frytkami!
Pozdrawiam!
Praline





poniedziałek, 16 stycznia 2012

Muszkieterowe serca.

Serduchowe drożdżówki dla Trzech Muszkieterów. 
Improwizacyjne i pyszne! 
W sam raz, jako pierwsza propozycja walentynkowo-karnawałowa. 
W tym roku bardzo krótko będziemy balować, więc radzę już zacząć ;)
Czas nieubłaganie leci, a mnie zależy coraz bardziej, by być lepszą. 

Tylko do czwartku można oddawać głosy na Lendryggen'a w konkursie Blog Roku. Jeśli więc uważacie, że razem jesteśmy godni, by powalczyć w drugim etapie, zachęcam do głosowania, więcej szczegółów tutaj. Damy radę? ;)

Kilka lat temu robiłam te drożdżówki, ale z innego ciasta, z innymi towarzyszami, z innych powodów. 
Dziś są piękniejsze, o zniewalającym farszu i rozpływającej się w ustach strukturze mięciutkiego ciasta. 
Nie pozwalam na używanie miksera do wyrabiania, ani wysługiwania się maszyną! 

Serce musi być od Serca!


 Drożdżowe serducha z masą kajmakowo-orzechową
  • 1kg mąki tortowej
  • 50g drożdży (świeżych)
  • 2 jajka (rozbełtane)
  • 2 żółtka (rozbełtane)
  • szklanka wody
  • szklanka mleka
  • 50g cukru pudru
  • szczypta soli
  • 125g roztopionego masła lub margaryny
  • 50ml mleka (do posmarowania ciasta)


W miseczce rozcieramy drożdże z połową cukru i połową wody.
Odstawiamy na moment do wyrośnięcia (ok 15minut). 
Do dużej miski przesiewamy mąkę z pozostałym cukrem i solą, mieszamy. 
Dodajemy zaczyn i resztę składników.
Wyrabiamy do uzyskania zwartej masy. 
Odstawiamy do wyrośnięcia na ok godzinę, pod wilgotną ściereczką, w ciepłe miejsce.
Po tym czasie wyjmujemy ciasto na blat i znów wyrabiamy.
Gdy będzie elastyczne i zwarte, dzielimy na części po ok 75g i każdą rozwałkowujemy, smarujemy masą i zwijamy według instrukcji jak tutaj
Pieczemy w 180 st ok 30-37 minut, po wyjęciu smarujemy ciasto mlekiem i pod ściereczką odstawiamy do ostygnięcia :)

Masa kajmakowo-orzechowa 
  • 400g masy kajmakowej (u mnie ta)
  • 100g namoczonych, posiekanych rodzynek
  • 100g mieszanki utłuczonych orzechów (u mnie włoskie i laskowe)
Wszystkie składniki mieszamy. Ot tyle ;)

Dla lepszego efektu wizualnego można polukrować. Wtedy 'cukierniowe' złudzenie murowane!


Smacznego!
Praline

środa, 11 stycznia 2012

Panna cotta limonkowo-melisowa.

Odprężająca i energetyczna.
Słodka i kwaśna.
Kremowa i chrupiąca.
Lekka i sycąca.

Czegóż chcieć więcej? :)
Miałam ten wpis trzymać aż do późnej wiosny, ale nie mogłabym być dla Was taka okrutna i samolubna.
Kolejna na blogu panna cotta. Wcześniej już były miętowo-malinowa, dyniowa i mirabelkowa.
Mój ukochany deser, choć zawsze modyfikowany na wersję light. Taka już moja natura. :)

Tym razem zachorowałam na robienie panny przez Kasię. U Niej widnieje kawowa :)  Wzajemne oddziaływanie.



Panna cotta limonkowo-melisowa. Jeśli jeszcze nie robiliście musicie spróbować! Z mojego przepisu, Ci dbający o linię będą bardzo zadowoleni :) 

Dlaczego melisa?
Gdy po raz pierwszy robiłam pannę, przypadkowo żelatynę rozpuściłam w herbacie ziołowej. Tak narodził się pomysł, aby dodawać zioła do tego deseru. Są niesamowicie aromatyczne i kojące.  Nadają niespotykany charakter i smak. Niby wiemy co jemy, a zawsze spotyka nas jakaś niespodzianka. (Już obmyślam przepis na rozmarynową!)

Jogurt? Profanacja!
Wielu z Was może się oburzyć, że do kultowego deseru zamiast kremówki, mascarpone.. daję jogurt. Nie lubię tłustego posmaku kremówki, choć ostatnimi czasy zakochałam się w niej, gdy jest ubita. Nie wiem czym to się różni, ale tak już jest ;) Oczywiście każdy przepis możecie zmodyfikować na wersję śmietanową :) wystarczy tylko trzymać się proporcji i dodać więcej ziół (tu melisy).

Zapraszam po przepis.

Panna cotta limonkowo-melisowa z ciasteczkami
na 4 małe porcje

  • duży kubek jogurtu naturalnego (370g)
  • 3 kopiaste łyżki śmietany 18%
  • 2 łyżki cukru pudru (można dać więcej do smaku, ale taka ilość wspaniale równoważy kwaskowatość limonki i nie zabija aromatu melisy)
  • 2 łyżeczki żelatyny
  • 100ml naparu z melisy (ok 3 łyżki liści/3 torebki herbatki ekspresowej)
  • sok i skórka z połowy wyszorowanej limonki
  • 170g kruchych ciasteczek (u mnie te. Uwielbiam je C:)

Z ciasteczek odkładamy całe na porcję (do dekoracji).
Resztę kruszymy i równo wykładamy na spód naczynek, w których będziemy podawać deser. Wstawiamy do zamrażalnika do czasu przygotowania deseru (chyba, że wolimy miękkkie).
Jogurt, sok i skórkę z limonki, cukier puder i śmietanę mieszamy razem. 
Napar zagotowujemy i rozpuszczamy w nim żelatynę. Lekko przestudzony, cienkim strumieniem, ciągle mieszając, dodajemy do masy jogurtowej. 
Wyciągamy z zamrażalnika naczynka i równomiernie napełniamy masą.
Odstawiamy do lodówki na minimum trzy godziny, najlepiej na całą noc.

Podajemy z ciasteczkiem na wierzchu :)








Smacznego!
Praline

niedziela, 8 stycznia 2012

Baton orzechowo-czekoladowy.

-Na co masz ochotę?
-Na ciasteczka.
-Konkretnie.
-Z czekoladą i orzechami.

 Kolejna bardzo zdrowa i kusząca propozycja. Tym razem baton rozowo-orzechowo-czekoladowo-karmelowo Pyszny! :) Całkowita improwizacja, doprowadzająca do nieoczekiwanego efektu. Miały być owe ciasteczka, na których wykonanie miałam ogrom pomysłów, ale skończyło się inaczej. Niemniej jednak, wspaniale.

Możecie pytać, co ostatnio mnie naszło. Kilka kolejnych postów, w podobnych klimatach. To dla Was, by pokazać, że coś dobrego wychodzi zawsze z niczego, oraz dla zdeterminowanych na noworoczną walkę z wagą :)

Na dzisiejszą propozycję warto zwrócić uwagę, gdyż świetnie się sprawdzi jako prezent na zbliżający się wielkimi krokami Dzień Babci i Dzień Dziadka. Póki ich mamy, trzeba o nich dbać! :)



Nie przedłużając.

Baton orzechowo-czekoladowy

  • 250g mąki razowej
  • 70g mielonych orzechów włoskich 
  • 2 jajka, roztrzepane
  • 100g kwaśnej śmietany
  • 170g brązowego cukru
  • 60g stopionego i ostudzonego masła
  • 100-120g posiekanej czekolady (gorzkiej lub deserowej, wg uznania)
Przygotowanie nadzwyczaj proste. Wszystkie składniki mieszamy do uzyskania zwartej masy.
Przekładamy do keksówki wysmarowanej masłem i pieczemy ok 40 minut w 180 stopniach.
Studzimy. Podajemy pokrojone w plastry lub batony.
(Czekoladę zamiast dodawać do środka, możemy roztopić i polać po wierzchu tworząc baton z prawdziwego zdarzenia). :)




Smacznego!
Praline

czwartek, 5 stycznia 2012

Piramidki pełne błonnika.

Za oknem szaleje wiatr i deszcz. Otwieram okno.
Czy jest coś wspanialszego od słuchania kropel uderzających o parapet i pędzącego wiatru?
Dla mnie chyba nie :) 
Spotkałam się z określeniem, że wiatr niesie niepokój. Wiatr niesie zmiany. 
Chwieje spokojnym światem, zmusza do myślenia. 
Cień wiatru, cmentarzysko zapomnienia. 
Ot tyle wywodów.
Dziś częstuję Was kolejną Piramidką. 
Może na blogu tak tego nie widać, ale uwielbiam piramidki! 
Tutaj możecie zobaczyć pierwszą Piramidkę. 

Tym razem naleśnikowa przekładana 'musem' z daktyli lub fig. Suszonych daktyli lub fig :) Może i Wam zastało kilka paczek po Świętach?
Dlaczego w tytule widnieje 'pełne błonnika'? 
A no dlatego, że suszone owoce są błonnikową bombą, a naleśniki mają spory dodatek mąki razowej. Uwierzcie, że zjedzenie połowy takiej małej porcyjki daje sytość na bardzo długo! Należy tylko jeść powoli :)

Naleśnikowe piramidki z musem z daktyli/fig
na 2 porcje

3 duże, grube naleśniki (zrobione z ulubionego przepisu; jeśli dodacie mąki razowej do ciasta, będzie zdrowiej, a piramidka będzie lepiej stać)
150ml wody
10 daktyli/fig (lub pół na pół)

Naleśniki studzimy i szklanką z cienkiego szkła wycinamy koła. Na jedną porcje 4-5 kół.
Bakalie kroimy i małą kosteczkę i dusimy w rondelku, aż wchłoną wodę i staną się bardzo miękkie (gdyby brakło, można dolać więcej wody).
Mus przekładamy do moździerza i ucieramy na gładszą masę (może mieć kilka grudek, będzie fajny efekt).
Przekładamy naleśniki musem i podajemy :)
Wierzch można zwieńczyć kleksem śmietany.



Smacznego!
Praline

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Oczyszczająca zupa marchewkowa.

Zaczynamy Nowy Rok!
Witam Was nowym banerem i oczyszczoną stroną. :)

***

Ilu z Was w liście postanowień ma 'schudnę', 'poprawię kondycje'...? 
Spokojnie mogę się założyć, że rękę w tym momencie podniosło ponad 80% czytających ;)
Mam dla Was wspaniałą zupę! Zupę, która pomoże oczyścić organizm i da siłę do działania.
Nie będę się zbytnio rozpisywać, bo jej aromat ciągle unosi się w powietrzu i nie daje siły myśleć.
Gęsta, aromatyczna, syta... Czegóż chcieć więcej?
A co do postanowień, polecam wpis u Truskawkowej Ani.


Zupa marchewkowa- oczyszczająca
na 2 średnie porcje

2 średnie marchewki
2 średnie pietruszki
1/6 łyżeczki świeżego startego imbiru
500ml buliony warzywnego lub wody (jakby to powiedział Jamie, bulion może być z kostki, ekologicznej! ;))
pół łyżeczki masła
opcjonalnie kilka kromek bagietki (nadaje się świeża i czerstwa)

Warzywa obieramy, kroimy w plasterki i podsmażamy.
Gdy są już lekko miękkie, dolewamy bulion i gotujemy do miękkości.
Dodajemy imbir i gotujemy jeszcze przez 2 minuty.
Blendujemy i podajemy. 
Można do każdej porcji dodać kromkę bagietki.
Bardzo dobrze smakuje na gorąco jak i zimno :)




Gorąco polecam i pozdrawiam, 
Praline


ps.  
Co chcielibyście w tym roku zobaczyć na Lendryggenowym stole? 
Co chcielibyście zmienić, o czym poczytać? 
Jestem otwarta na Wasze propozycje i krytykę :)

Swoje sugestie i uwagi piszcie w komentarzach lub na adres praline91@interia.pl


:)