sobota, 27 sierpnia 2011

Mirabelka do kwadratu.

Mirabelka, czyli owoc retro, nieco zapomniany i wykluczony oraz smak mojego dzieciństwa u babci.

Bardzo wszechstronny i jeszcze bardziej kwaśny. Za to mirabelki lubię. Żółte śliweczki poddane obróbce enzymów w śliniankach jak i temperaturze smakują wyśmienicie. U mnie dziś zamknięte w słoikach na dni cieplejsze, by orzeźwiały i przypomniały o wakacjach, oraz na te zimniejsze, aby rozgrzewały i intrygowały podniebienie. Cudem zebrane, szczęśliwe i piękne. Zostawiły kolor i zapach stojący się duchocie. Półki w spiżarce już mają co dźwigać, a ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Stoją już: ogórki kiszone i w sałatkach z chilli (bez tego nie umiemy przetrwać), dżem wisniowy, keczup i dymion z winem.  

Zawsze zastanawiałam się nad różnicami między konfiturami, powidłami, dżemami i marmoladami. Z pomocą przyszła mi stara książka znaleziona w kuchni. Piszą w niej panie Otylia i Stanisława:

"Konfitury otrzymuje się przez gotowanie całych owoców lub dużych kawałków w silnie osłodzonym syropie. Owoce w konfiturze są przejrzyste i nie wymagają pasteryzowania. Gotowanie konfitur ma na celu przesycenie owoców cukrem w taki sposób, aby nie rozpadły się. Dlatego należy je gotować powoli, z przerwami, unikać wrzenia. Gotować w naczyniach płaskich. [...] "

"Powidła otrzymuje się przez zagęszczenie owoców rozdrobnionych lub całych bez dodatku cukru. Wodę należy odparować przez umieszczenie owoców cienkimi warstwami w płaskich, szerokich naczyniach. [...]"

"Dżemy sporządza się z owoców wykazujących właściwości galaretujące. Gotować je można w różny sposób, to znaczy albo cukier daje się wprost do owoców i bez dodania wody ogrzewa całość na wolnym ogniu lub przesypać cukrem i odstawić na noc, a na drugi dzień rozpocząć gotowanie. Powszechnie gotuje się owoce w gęstym syropie z cukru i wody albo -lepiej- soku i cukru.[...]"

"Marmolady można przygotowywać z prawie wszystkich owoców [...] dobierając je według właściwości smakowych. Przyrządza się je zawsze w ten sam sposób. Owoce rozgotowuje się, przeciera i odparowuje do odpowiedniej gęstości. [...]"

I już jestem mądrzejsza! ;) Wobec tego moje dzisiejsze przetwory to marmolada i chutney (gęsty słodko-kwaśny sos podawany do pieczonych mięs, ryb albo wędlin. Pochodzi z Indii, w Europie upowszechnili go Brytyjczycy). 
W takim razie zapraszam po przepis na mirabelki do kwadratu!

Marmolada mirabelkowa najprostsza  

500g mirabelek
200-250g cukru

Owoce podgrzewamy na małym ogniu co jakiś czas mieszając. Gdy puszczą sok dodajemy cukier i dalej gotujemy. Ten etap jest czasochłonny, lecz nie tak bardzo jak przy np. powidłach śliwkowych. Po rozpadnięciu się owoców, przecieramy je przez sito i jeszcze chwilę gotujemy.  

Aby sprawdzić czy marmolada jest już gotowa, wyłóż łyżkę marmolady na talerzyk i spróbuj przedzielić na dwie części. Jeśli się nie zlewa, to znaczy, że można przekładać do słoiczków i pasteryzować (20 min w 85st.)


 

Chutney mirabelkowy do mięs
przepis pochodzi z dodatku do Gazety Wyborczej "Zapamiętaj lato" 2010

1 kg mirabelki 
6-10 ząbków czosnku
szczypta cynamonu
szczypta ostrej papryki w proszku
5 goździków
1/2 łyżeczki utłuczonej kolendry
szczypta utartej gałki muszkatołowej
szczypta curry
szczypta soli
2 łyżki cukru
1 średnie słodkie jabłko (dodałam od siebie)

Owoce myjemy, drylujemy i wsypujemy do garnka. Dusimy na małym ogniu. Gdy będą miękkie, przecieramy przez sitko. 
Czosnek rozcieramy z solą, przyprawy rozdrabniamy w moździerzu. Dodajemy do mirabelek wymienione wcześniej składniki oraz cukier. Jabłko obieramy i trzemy na średnich oczkach. Dodajemy. Gotujemy jeszcze chwilę. Gorący sos przekładamy do słoiczków i zakręcamy. Odwracamy do góry dnem i pozostawiamy do ostygnięcia. Nie trzeba już pasteryzować (ja profilaktycznie, zapasteryzowałam).


Poznajcie się bliżej z mirabelką. WARTO!

Pozdrawiam ciepło w te upały, 
Praline

niedziela, 21 sierpnia 2011

Gładko przejdzie przez zęby.

To teraz dla mnie najważniejsze. Po raz pierwszy w życiu doświadczam powiedzonka "Chcesz być piękny, musisz cierpieć". Uparłam się to mam, a jestem dopiero na początku. Jakoś dam radę.
Dlatego jem nieprawdopodobnie dużo lodów, jogurtów, musów owocowych i innych tego typu rzeczy.

Ażeby nie było za nudno, łączę słodkie z kwaśnym, gorzkie ze słodkim, ciepłe z zimnym. 
Od wiek wieków wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają.  Takie połączenie podnoszą walory smakowe dania i jego oryginalność. Moja dzisiejsza propozycja nie jest jakoś specjalnie wyimaginowana i kosztowna, jak to oryginalne dania mają w zwyczaju. Jest pyszna i zdrowa!

....

I tutaj moja wena się skończyła. Nadmiar obowiązków i głowa zaprzątnięta nie tylko pierdołami, dają się we znaki.  Czyli moje postanowienie, o którym wciąż pamiętam, znów (! :() legło w gruzach. Ehhh..

Biorę kolejną porcję na pocieszenie.

Zimne lody (waniliowe lub śmietankowe) z tropikalnym sosem
na 3 porcje

500g lodów
pół świeżego ananasa, obranego
3 świeże brzoskwinie (najlepiej bardzo dojrzałe) pozbawione pestek

Owoce kroimy w kostkę i dusimy do rozpadnięcia.
Powstały soso-mus (mój nowatorski dodatek) przekładamy do pucharków.
Na niego, gałkownicą, nakładamy lody (zaraz po wyjęciu z zamrażalnika).
Podajemy bardzo szybko, by zachować efekt sprzeczności. 




Smacznego!

Pozdrawiam, lekko obolała
Prline

piątek, 19 sierpnia 2011

Mija rok..



Dziś mija rok od narodzin Lendryggena.
Sama nie jestem w stanie uwierzyć jak to szybko minęło i jak było cudownie.

Pamiętam, jak trzy dni pracowałam nad szatą graficzną (daleko mi do mistrza okiełznania komputera) i wymyślałam w miarę oryginalny tytuł.
Z perspektywy czasu widzę jak dużo się nauczyłam i jak dużo jeszcze mi brakuje do osiągnięcia wymarzonego celu.W tym dniu, chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy byli ze mną przez ten rok.


Kto prowadzi własnego bloga ten wie, jak ważny jest każdy gość. Ten który tylko przychodzi i patrzy, ten który od czasu do czasu coś powie, ten który wraca. Szczerze mówiąc, zaczynając pisać bloga nie sądziłam, że wytrwam tak długo, że będziecie tu zaglądać. Bałam się, że plany okażą się klapą, jak wszystko czego się dotychczas dotykałam. Zauważam pewne zmiany w samej sobie i są to chyba te zmiany na lepsze. Pomogliście mi!
Stać się osobą trochę bardziej pewną siebie, zdecydowaną i łapiącą wiatr w żagle :)
Z całego serca Wam dziękuję i mam nadzieję, że nadal będziecie tu zaglądać i może przyprowadzać swoich znajomych :)
Moje marzenie o kilkudziesięciu komentarzach pod postem kiedyś się spełni. Wierzę w to.
Trzeba tylko jak najlepiej pracować!




Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Bez Was, nie byłoby mnie :)

Rozklejona o 9 rano,
Praline

środa, 17 sierpnia 2011

A'la.. Pani Kota.

Czyli niby panna cotta. 

Niby, bo bez śmietany i mleka. Za to z mleczkiem skondensowanym i jogurtem greckim.
Może lepiej nazwijmy to deserem z przetworzonych darów krowy, coby kuchenne narwańce się nie czepiały.



Jest bardziej light,
Jest bardziej puszyste.
Jest mniej mdłe.
Jest jak obłoczek.. 

Dodatek musu z mirabelek i żurawin idealnie równoważy smaki, przez co nikt nie jest w stanie wybrzydzać ;)
Prawdziwą pannę cottę jadłam raz w życiu, gdy jeszcze nie wiedziałam czym ona jest. Było to na weselu u trzeciej wody po kisielu. Pani kelnerka, gdy chciała mi wytłumaczyć, powiedziała, cytuję 'Eee... to tak jakby... bardzo gęsty i schłodzony budyń'. Smacznego prze pani.

Ciągle czekam na moment, gdy razem z siostrą (K myślę o Tobie) pojedziemy do Włoch i zjemy najcudowniejszą w dziejach pannę cottę. 

Pomimo ogromu przepisów w Internecie, mam obiekcje do tej śmietany..



Tak więc, nie przedłużając, przedstawiam..
Deser mleczno-jogurtowy z musem z mirabelek

na 4  średnie porcji

350g mleczka skondensowanego 4%tłuszczu, niesłodzonego
200g jogurtu greckiego
25g drobnego cukru
1 łyżka żelatyny

Jogurt miksujemy z cukrem w blenderze, aż znikną kryształki.
W osobnej misce ubijamy mleczko, odlewając 1/4 szklanki.
Tą część podgrzewamy, by rozpuścić w niej żelatynę.
Wszystkie 3 'roztwory' łączymy razem w mikserze, jeszcze chwilę ubijając.
Przelewamy do naczynek, do 3/4 ich wysokości.
Schładzamy w lodówce.

Mus mirabelkowy

500g dojrzałych, wypestkowanych mirabelek
50 ml domowego soku agrestowego (można pominąć, choć daje to 'coś')
70g suszonych żurawin
1,5 łyżki żelatyny 
4 łyżki gorącej wody

Mirabelki i żurawiny miksujemy w blenderze, na w miarę jednolitą masę.
Dodajemy sok.
W gorącej wodzie rozpuszczamy żelatynę i łączymy z owocami.

Tak przygotowany mus, wykładamy da lekko stężałą część białą.
Chłodzimy jeszcze ok 30 min.
Wyjąć z lodówki 10 min przed podaniem.

Smacznego,
Praline

sobota, 13 sierpnia 2011

Tartaletki z niespodzianką i tymiankiem pod kuszącą bezą.

Sądzę, że Francja Was nie zachwyciła.
Trudno.
Mam nadzieję, że paczuszki spotkają się z większą sympatią i podbiją kupki smakowe każdego odwiedzającego blog :)

Oczywiście miało być w kuchni co innego, ale to zostało, tamto się kończy, uważaj bo owoce spleśnieją...
I taką oto drogą dedukcji oraz potrzeb, powstały paczuszki, choć tą nazwa opatrzyłbym co innego. 
Ale jeśli można podnieść wieczko, na upartego też może być ;)

Pierwszy raz w życiu zrobiłam bezę. Na oko składników, na oko pieczenie (jak zwykle na oko).
O dziwo wszystko wyszło jak trzeba! Zakalca nie ma, beza upieczona, środek gorący..
Słodka, bardzo słodka. Dla lubiących słodkie. Szczerze mówiąc miałam problemy ze zjedzeniem całej, ale dałam radę :)

Wnętrze 'wymienne'.
Moje skrywały wygrzane w słońcu morele i przydrożne, polne mirabelki.
Obie połączone tymiankiem (moją ostatnią miłością).

Warto je zrobić!
Nawet beza nie taka straszna, jak ja malują!



Tartaletki z morelami/mirabelkami i tymiankiem pod kuszącą bezą
na 6 tartaletek

200g mąki
70 g masła
70g cukru
1 żółtko
1 łyżka kwaśnej śmietany

Składniki zagniatamy jak na każde kruche.
Chowamy do lodówki na 30 min.

Gdy już minie pół godziny, wykładamy ciasto do foremek (moje są teflonowe, więc nie smaruje ich niczym). 
Wypełniamy.
na jedną

ok. 20 mirabelek bez pestek
lub
pół dużej, pokrojonej w cząstki moreli
posiekana gałązka tymianku (2 cm)

Zrobiłam pół na pół.
Beza

Zrobiłam to tak.

1 objętość białek (u mnie 2) - 2 objętości cukru
szczypta soli

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywno.
Nie przerywając, powoli dodawać cukier i ucierać do rozpuszczenia.

Wyłożyć na wierzch łyżką, rękawem cukierniczym, koszulką biurową z odciętym końcem.. tym, co akurat macie pod ręką.
Piec ok 30 min w 150 st. 

Moje po takim przetworzeniu były chrupiące na zewnątrz i lekko ciągnące w środku. Gdyby jednak nie wyszły jak trzeba, niech posiedzą jeszcze chwilkę w piekarniku :)

Smacznego!



Pozdrawiam serdecznie,
Praline

czwartek, 11 sierpnia 2011

Zrobiłam porządek.. mam nadzieję, że dotrwacie do końca :) Zapraszam!





Zdjęcia z parku w Billy Montigny. Uroczym, czyściutkim, górniczym miasteczku :)



To co prawda jeszcze nie Paryż a Arras, ale miłość w każdym wieku obecna jest wszędzie.



Targ staroci na dziedzińcu w Lille, starym mieście nazywanym 'Małym Paryżem'.


Mój pies na przyborniku do paznokci ;)

Hit Francuskich, zatłoczonych ulic. Lody wodne do picia z automatu. W milionie kolorów i snaków.


Plaża w Berk sur Mer. Rejon, w którym morze podczas odpływu najbardziej się cofa.


Droga winogronowa, choć mnie przetłumaczono rodzynkowa.


Stajnia, w której czekały konie, by zabrać nas na przejażdżkę brzegiem morza..


Paryż.

I paryska policja.







Nie te, ale inne przywiozłam do domu ;)


Jechało metro, więc podobnie jak Marylin, podwiało mi sukienkę ;)



Dzieci są tylko pretekstem, żeby tam pojechać!

Miejsce mojego kultu. Walczyłam jak lwica, by się tam dostać!







Było cudownie!
Wrócę tam.
Żyjecie?


Dziękuję za uwagę,
Praline


środa, 10 sierpnia 2011

Zanim się do końca ogarnę..


Miejsce przypominające chrupiące francuskie pieczywo z mieszanką mięs i sosem pomidorowym..
Czytaj: dostany od serdecznego serca hot dog w bagietce.

Do zobaczenia wkrótce! :)
Prawie już wyspana,
Praline