środa, 12 listopada 2014

Pod Nosem.



Blisko, bliziutko.
Przytulnie, cichutko.

Elegancko i z klasą, choć pod nosem.
W tle słychać szepty obsługi i gwar pobliskiego Wawelu.

Przy stoliku obok piękna Pani z Panem, z lampką wina w ręce.
Mikroskopijna (!) karta dań i pełna drobnych smakowych niuansów karta win.




Zawojowała krakowski rynek restauracyjny w mgnieniu oka. Otwarta w wakacje, ma za sobą małe i wielkie wydarzenia oraz sławnych gości.

Pod Nosem było moją małą fanaberią
Odkąd pierwszy raz na facebooku mignęło mi jakieś zdjęcie, zakochałam się w ciemno.
Lubię takie miejsca. Piękne, gustowne, szykowne.

To jedno z tych, do których należy się odpowiednio ubrać.
Można przyjść i tylko siedzieć przy kawie. Oddychać luksusem i wyjątkowością





Odwiedziłam Pod Nosem w zeszły weekend. Choć początkowo miałam plan zrobić to w tygodniu, kiedy codziennie w menu znajduje się specjalny lunch. Wybrałam jednak sobotę i testowy zestaw: kawę i ciasto. Towarzyszyła mi, znana starym bywalcom M.

Od samego progu przywitała nas bardzo miła i młoda kelnerka w schludnym uniformie, a gdzieś w zasięgu wzroku uwijali się niespiesznie panowie kucharze w biało-czarnych fartuchach.
Zastałyśmy zaprowadzone do wolnego stolika (było południe, więc prawie wszystkie były wolne). Kiedy tylko zaczęłyśmy się rozbierać, Pani znów wyrosła jak spod ziemi i zabrała płaszcze do małej szatni wydzielonej z sali.

Chwilę później dostałyśmy karty, wybór był szybki i precyzyjny.
Zaraz po złożeniu zamówienia, zastawa, która była przygotowana dla przystawek zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się kawa i sztućce do deseru.




Espresso w miniaturowej filiżance będącej dziełem sztuki, skupiało całą naszą uwagę. 
Bardzo dobre. Jednak wzór porcelany przyćmił jego smak.

Chwilę później dostałyśmy desery. 

M wybrała tartę gruszkową. Tradycyjną i niewyszukaną. Domową.
Szczerze mówiąc zdziwiła mnie taka prosta pozycja w menu. Smaczna, natomiast obyło się bez fajerwerków (zdjęcie się nie zachowało).




Obyło się bez fajerwerków, bo te czekały w moim torcie marakujowym.
Kompletne szaleństwo smaków i aromatów.   
Na delikatnym biszkoptowym spodzie fantastycznie rześka masa marakujowa, a na samej górze orzeźwiająca resztę bita śmietana, na moje oko z odrobiną białej czekolady lub  mascarpone. "Kropką nad i" był dodatek limonki, który wynosił nasze kubki smakowe, na zupełnie odległe i błogie wyżyny. 



Miejsce idealne. Nieco drogie, ale warte swojej ceny.
Obsługa na najwyższym poziomie, o czym świadczy choćby fakt, że kiedy niezauważenie i przez przypadek zrzuciłam serwetkę, Pani kelnerka szybko, bez zbędnego ruchu podniosła ją. Zorientowałam się o wszystkim dopiero po fakcie, kiedy przyniosła nową. 

Wnętrze jest bardzo spójne i koresponduje z innymi elementami odznaczającymi Pond Nosem jako markę. Powyżej widzicie lampę w kształcie logo. Brawo!

Arrasy na ścianach, wzorzyste poduszki w ławach i świeże kwiaty dopieszczają całość w najlepszym wydaniu. Ponieważ tak tam kolorowo i z umiarkowanym przepychem, najlepsza do wizyty jest jak najbardziej klasyczna wersja naszej garderoby. Nie jest jednak sztywno, więc w ciągu dnia dobrze skrojone dżinsy z koszulą i drobnym naszyjnikiem zaliczą ubiorowy egzamin.

Jedyną rzeczą, która gdzieś raziła mnie w oczy był "talerz", na którym podano nam deser. Bardziej przypominał deskę z dziwnego materiału, na której można by pięknie wyeksponować kryształy. Ciasto nie wyglądało źle, ale nie pasowało do całości. Wnętrza i zastawy. Miało chyba być nowocześnie, a wyszło średnio. Myślę, że dużo lepiej w tej roli spełniłyby się zwykłe białe talerze. Ciasta zostałyby pięknie podane, a porcelana z porcelaną, wiadomo.

Pomimo tej drobnej uwagi, do niczego więcej nie mogę się doczepić. 
Warto zostawić tam pieniądze. Wrócą w daniach, czystości i obsłudze. 

Pierwszy raz jak najbardziej udany, z pewnością wrócę tam na kolację, zwiedzić piwniczne podziemia. 

Fanaberia nawet na studencką kieszeń. Fanaberie już tak mają.

(Kawa+ciastko 25zł, choć można trafić na promocję dnia. W sobotę za 15zł serwowano gorącą czekoladę z wybranym ciastem)
  
Pozdrawiam!
Praline

ps. Pierwsze cztery zdjęcia pochodzą z facebookowego profilu Pod Nosem, który możecie znaleźć tutaj.

2 komentarze:

  1. Po takiej recenzji na pewno się tam w bliższej lub dalszej przyszłości wybiorę :)
    Nie wiedziałam, że Ty również z Krakowa, Praline ;)
    Uwielbiam oglądać Twoje zdjęcia potraw, zastanawiam się tylko czy jest to sztuka, którą można opanować (zarówno kulinaria jak i fotografie) czy raczej talent wrodzony?...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony ślad.
Zapraszam ponownie ;)