piątek, 31 grudnia 2010

Ostatnie babeczki

Rok się kończy, a ja razem z ostatnimi jego chwilami dzielę się z Wami babeczkami.
Wraz z ostatnim postem pragnę złożyć kolejne życzenia. 

Udanego, obfitego w sukcesy i zadowolenie roku 2011!

Ekspresowe babeczki gotowe w 30 min. Na dwa kęsy, idealne podczas sylwestra. Tego na wielkiej sali  jak i przed telewizorem ;) Nie mogą się nie udać! 
Jakaś dziwna wersja i odstępy między wierszami, bo coś ma się popsuło czy coś ;) 


 
Babeczki kolorowe 
z moimi zmianami znalezione w sieci
 
280 g mąki
1 łyżka proszku do pieczenia
szczypta soli
115 g cukru
2 jajka
250 ml mleka
85 g masła roztopionego
2 łyżeczki kakao
W jednej misce połączyć suche składniki.
W drugiej mokre. 
Połączyć wszystko razem.
Nakładać po kopiatej łyżce do foremek i piec ok. 20 min w 180st.
 
Smacznego!
Praline 
 

niedziela, 26 grudnia 2010

czwartek, 23 grudnia 2010

Pierogowo - Wesołych Świąt !



Święta tuż tuż, wszyscy w biegu. Ja jeszcze ich nie czuję, a wigilia tuż, tuż. Piekę serniki, pierniczki.. i lepie pierogi. Kopiuję smak Lanckorońskiej resteuracyjki.Udało się ;) W przerwie sprzątania, zaglądam na bloga i jestem przerażona tak długim postowym milczeniem. Nie wiem gdzie mi tam czas ucieka..

Może już trochę późno, ale pokarzę Wam pierożki,

Życząc samych najwspanialszych chwil w czasie tych Świąt.
Świąt przepełnionych miłością i ciepłem. Świąt w gronie najbliższych i długiego spaceru!



Pierogi orikiszowe- angielskie i włoskie


Ciasto:
500g mąki orkiszowej
4 łyżki oleju ryżowego (można użyć zwykły rzepakowy)
ok. 120ml lodowatej wody
sól

Farsz I
200g zielonego groszku (można użyć konserwowego)
sól i pieprz

Farsz II
120g mozarelli
2 łyżki suszonych pomidorów
1 łyżeczka suszonego czosnku i bazylii
odrobinka pieprzy cayenne
sól

Ciasto:
Z wymienionych składników zarobić energicznie, elastyczne ciasto.
Cienko wałkować, wycinać kółeczka, nałożyć małą łyżeczkę farszu i lepić pierożki.

Farsz I:
Groszek utłuc drewnianą kopyścią, dodać sól i wymieszać.

Farsz II:
Mozarelle drobno posiekać, dodać pozostałe składniki i wymieszać.

Smacznego!
Praline

niedziela, 12 grudnia 2010

Miasto Aniołów

Cudowny zimowy weekend w Lanckoronie :) Mróz, dwie pary rękawiczek na dłoniach, aparat, czajniczki herbaty w Arce i M. Ciągle ta sama i niezmienna ;) Wszędzie anioły. Magiczny czas. Powrócę tam za rok! Zapraszam na mini relację :)


Generalnie to chyba jedyny uciekający anioł ;)


Każdy z uczestników wypuścił do nieba swojego Anioła..



Wszyscy interesowali się niebiańskimi przyjaciółmi ;)

Skrzydełka choć malutkie, są!

Opiekun Pani Burmistrz

Żegnajcie... wracam do nieba!

 
Kto je ugotuje i zje?


Do zobaczenia! Dobranoc..


Praline

piątek, 10 grudnia 2010

PIerniczkowe BUM!

Piernikowy sezon na blogach definitywnie rozpoczęty. Czuję się źle ze świadomością, że tak Was zaniedbałam przez ostatnie kilka dni. Coraz bardziej odczuwam natłok zajęć. Przedwczoraj, zrobiłam długo przeze mnie oczekiwane Aganioki. Są pyszne!!! Czekają, załadowane do metalowych puszek na święta. Będą idealnym prezentem dla bliskich ;) A wczoraj, wraz z grupą, niespodziewanie pomocnych i zaangażowanych znajomych, przygotowaliśmy tuziny, jednego z pierwszych wypieków, którego przepis pochodzi z tej wspaniałej książki. Była świetna zabawa, mąka wszędzie orz mnóstwo śmiechu i sprzątania. Nie ma nic lepszego jak cała noc w kuchni z najlepszymi z najlepszych ;) Dziękuję!

Zdjęcie troszkę słabe, bo robione w nocy


Najprostsze pierniczki

500g mąki
250g miodu
150g cukru (najlepiej brązowego)
1 łyżeczka amoniaku
2 paczki przyprawy do piernika
150g drobno posiekanych orzechów (pominęłam)
1 jajko (dodałam od siebie)

Cukier i miód podgrzać, aż utworzy się jednolita masa. Ostudzić.
Mąkę przesypać do miski i wymieszać z amoniakiem oraz przyprawami.
Dodać ostudzony miód i zarobić ciasto.
Rozwałkować porcje ciasta i wycinać pierniczki.
Piec 7-10 min w 180st.

Smacznego!

A skoro do świąt już coraz bliżej, pozwolę sobie wprowadzić Was w część mojej tradycji przedświątecznego czasu. W związku z tym poniżej znajdziecie jedną z wielu ulubionych przeze mnie świątecznych melodii. Wszystkie, wykonywane przez Celtic Woman są absolutnie nieziemskie ;)


 

Miłego weekendu! 
Praline

*tutaj możecie mnie spotkać w najbliższą sobotę i niedzielę ;)

środa, 1 grudnia 2010

Klops.

Grudzień!
Coraz bliżej czuję nadchodzące święta. Pierwsza piernikowa próba już za mną, a jak powszechnie wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia ;) Ale dziś nie będzie o słodkościach. Nareszcie!

Gdy Dziadek Mróz tworzy za oknem, ja turlam sobie jakąś masę. Ostatnio padło na mięso. I uturlałm sobie kilka tuzinów zgrabnych kopsików. Albo pulpecików. Nie mam pojęcia czym się różnią. Wiem, że jedne najpierw się obsmaża, a później dusi, ale które to? Pierwszy raz takie malutkie jadłam dawno temu w IKEI. Były trochę mdłe, więc według własnej inwencji dopracowałam i wyszły pyszne. Aromatyczne i delikatne zarazem. Zrównoważone w smaku i bardzo łatwe.
Pierwsza tura troszkę się przypaliła (co niestety widać na zdjęciu :/), ale nie była choć trochę gorsza!



Mięsne kuleczki-klopsiki

600g mięsa mielonego (łopatka wieprzowa)
5 łyżek bułki tartej
2 łyżki kwaśnej śmietany
1 jajko
1 łyżeczka pieprzu ziołowego
1 łyżeczka mielonego kminku
2 łyżeczki słodkiej papryki
1 łyżka majeranku
sól morska i pieprz do smaku
olej rzepakowy do smarzenia
0,5l bulionu

Wszystkie składniki dobrze połączyć w misce.
Uformować małe kuleczki i jeśli lubimy delikatnie obtoczyć w mące.
W rondlu rozgrzać odrobinę oleju.
Klopsiki krótko obsmażyć z każdej strony ok 2 min.
Wlać bulion i dusić pod przykryciem ok 5 min.
Podawać od razu, najlepsze z sosem pomidorowym i makaronem (sos to to tylko pdgrzane).


Jak ja kocham zimę!


Smacznego!
Praline

piątek, 26 listopada 2010

Uciekinier

Ostatnio na wszystko mi brak czasu. Przepraszam Was, że tak tu pusto :)
Obecnie zachwycam się małym mrozikiem, szronem na trawie i balustradzie. Moja zima już coraz bliżej! Mam zimne ręce i coraz bardziej odczuwam brak ulubionej, zagubionej pośród szalików i apaszek, rękawiczki. Zaopatrzyłam się już w miodzik do ust, więc choć jedna widoczna część ciała zabezpieczona jak należy ;) Codziennie szybko przebieram nogami w drodze z i do domu. Wsłuchuję się (już) w świąteczne piosenki, choć jestem ogromną przeciwniczką świąt w listopadzie. Odkąd przypadkiem natknęłam się na wspaniałe, celtyckie i wręcz anielskie wykonania znanych grudniowych szlagierów, wpadłam po uszy ;) Odkryłam Away in a manger, w skutek czego mam nową ulubioną pastorałkę. Ale o świętach jeszcze nie teraz ;)


...
Jak wracam, oglądam Nigelle. Jej brytyjski, hipnotyzujący akcent pasuje do ciemnego świata za oknem. A później pod ciepłą kołderką, z kubkiem herbaty czytam to ;)

Może zauważyliście, że co jakiś czas zdanie zaczęłam wyrazem na 'O'. Celowo ;) Dziś po powrocie, pod drzwiami znalazła jego. Małego uciekiniera z sąsiedztwa. Razem z M (o niej dokładniej też innym razem ;)) zaopiekowałyśmy się nim i z wielkim żalem, po paru chwilach oddałyśmy w ręce właściciela :)



Już nie długo coś na ząb ;)
Miłego weekendu!
Praline

niedziela, 14 listopada 2010

Banan i wiatr.

Może będę nudna, mówiąc po raz kolejny jak ja to bardzo uwielbiam porywisty wiatr, deszcz, chłód... Jak ja to lubię mieć dużo na sobie i zimne ręce, które ogrzewam gorącym kubkiem herbaty (zielonej jaśminowej ;) Ostatnio wszystko mi sprzyja (w pogodzie znaczy się). Nie pada za mocno, czasami pokropi, ale lubię jak podczas spaceru mam na głowie kaptur, a małe kropelki zwilżają twarz. Wieje ciepły halny. Wysokie trawska układają się w morza suchych, szeleszczących 'pejzaży' (?) Wszystko przypomina mi wyspowe kraje (niestety tylko znane z opowiadań, zdjęć, filmów). Po drodze sąsiedzi zapraszają na placek. Cudnie. I rozmawiamy. Nie o pogodzie ;)

A jak wracam do domu, to mam ochotę sama coś upiec. Czuję już w powietrzu zbliżające się święta. Pełne miłości i ciepła. I śniegu! I pewnie znowu będę się powtarzać. Bo raz o pogodzie, a dwa o keksie.
Uwielbiam keksy. Bakalie... Wszystkie. Suszone śliwki, daktyle, RODZYNKI, orzechy... i właśnie przez ich skromny dodatek, chciałabym wpisać się w listę uczestników 'Orzechowego tygodnia'. Już na końcu, ale przynajmniej zdążyłam. Bo do dyniowego festiwalu nie :(




Keks bananowy*

4 małe banany (450g)
200g mąki
100g cukru trzcinowego
3 łyżki jogurtu
80g masła
1 jajko
2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki świeżej gałki muszkatołowej
1,5 cm świeżego, startego imbiru
100g rodzynek
100g posiekanych orzechów włoskich
100g kandyzowanej skórki pomarańczowej
sok i skórka z połowy pomarańczy

Mąkę wymieszać z sodą i gałką.
Banany rozdrobnić widelcem, dodać cukier, jogurt i chwilę ucierać.
Dodać rozbełtane jajko, sok, skórkę z pomarańczy, imbir, bakalie i roztopione masło. Wymieszać.
Połączyć z mąką.
Przelać do keksówki (24cm) i piec ok 50 min w 180st.



*Banany na życzenie :*  I choć za świeżymi nie przepadam, w cieście są idealne i nadają wilgoć.
  Początkowo miał być chlebek Sophie Dahl, ale jak zwykle przekombinowałam ;)

Smacznego!
Praline

czwartek, 4 listopada 2010

Wielka dynia kusi..

Na stole stoi wielka dynia.
Kusi urokiem i kolorem.
Początkowo nie mogę się przemóc, by wbić nóż i zniszczyć takie cudo natury, ale po chwili już nie mam żadnych oporów i ostrze przebija twardą ściankę ;)
Smak, zapach, kolor... działa każdy zmysł. Uniwersalny owoc/warzywo (sama do końca nie jestem pewna ;) świetnie do wszystkiego pasuje. Gdy byłam mała, tata, według własnego, za każdym razem innego przepisu piekł ciasto drożdżowe z marynowaną dynią. Znikało w mig. Dzieci sąsiadów przychodziły po kawałek i z niecierpliwością czekały na kolejny raz. Wtedy znałam tylko taką dynię. Do czasu ;) Ciągle poznaję jej nowe oblicza. Zaczęłam od pieczonej wg Jamiego podczas 'Włoskiej Wyprawy'. Uwiodła mnie swoim delikatnym miąższem. Zależnie od rodzaju i dodatków przybiera inny, niepowtarzalny charakter.

Choć posiadaczką 'Włoską Wyprawy' jestem nie całe dwa miesiące, dopiero niedawno udało mi się praktycznie skorzystać z któregokolwiek przepisu. Gdy zakończyłam napad płaczu szczęścia po otrzymaniu tej magicznej książki, przeniosłam się razem z Jamiem do słonecznych Włoch. Przeczytałam od deski do deski w ciągu jednej nocy i zakochałam się ;) Teraz cyklicznie oddaję się rytuałowi podróży, który przeważnie kończy się przeszukiwaniem internetu w celu znalezienia najlepszej oferty lotniczej do Toskanii ;) Jamie ma to coś. Uwielbiam jego zamiłowanie do zdrowej żywności i oliwy. Tą wadę wymowy też ;) Człowiek o niespożytej energii i pasji. Inspirujący i bardzo przyjazny. I taki (co najważniejsze) prawdziwy. Zupełne przeciwieństwo Królowej Nigelli (o niej innym razem), choć łączy ich (poza pochodzeniem) hipnotyzujący sposób przekazu.



Pieczona dynia
wg Jamiego Oliviera

1 kg dyni (najlepsza piżmowa)
1 suszona czerwona papryczka chilli
sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz
1 duża garść świeżej szałwii (ja zastąpiłam rozmarynem)
kawałek kory cynamonowej, połamanej na kawałki
oliwa

Dynię przekroić i wyjąć nasiona. Pokroić w mniejsze kawałki.
W moździerzu utłuc wszystkie pozostałe składniki (z wyjątkiem oliwy).
Dodać ją na końcu, tyle, by uzyskać płynną mieszaninę.
Obtoczyć w niej dynię.
Przełożyć na blachę i piec 40 min w 180st.

Podawać od razu (uprzednio wyjąwszy korę cynamonu)



A teraz coś na słodko. Coś z czego jestem niesamowicie dumna, bo zrobione bez przepisu, według własnej inwencji twórczej w ramach odwiecznego projektu 'w czasie deszczu dzieci się nudzą' (te trochę większe też ;). Pomysł na połączenie dyni i pomarańczy podpatrzyłam tutaj u jednej z dyniowych mistrzyni ;)


Ciasto dyniowe-keksopodobne

1 szklanka musu dyniowego
300g mąki
200g cukru (pół na pół trzcinowy i puder)
2 jajka
80g rozpuszczonego masła
skórka i sok z połowy pomarańczy
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki imbiru
1 1/2 łyżeczki sody
70g rodzynek
70g kandyzowanej skórki pomarańczowej
wedle uznania możne dodać orzechy

Sodę wymieszać z przesianą mąką.
W osobnej misce połączyć mus dyniowy, rozbełtane jajka, przyprawy, bakalie, cukier.
Suche dodać do mokrych, przemieszać, dodać masło, wymieszać.
Keksówkę (ok 30cm) wysmarować masłem i oprószyć bułką tartą.
Piec w 180 st. ok 50 min (patyczek powinien być czysty)
Zostawić do całkowitego ostygnięcia w formie.



Smacznego!

Gorąco pozdrawiam!
Praline :)

wtorek, 26 października 2010

Jak dobrze mieć sąsiada...

... który przywozi mleko prosto od swojskiej krowy...

Jeszcze ciepłe i pachnące górską wsią, trafiło do garnka... i stało w nim dwie doby.
A dziś zrobiłam z niego pierwszy, własny twaróg. A z góry ściągnęłam pyszną śmietankę ;)
Zamoczyłam w niej piętkę świeżego chleba i posypałam cukrem... PYCHA!
Własny ser nie ma nic wspólnego z tym sklepowym, jednak szczerze twierdzę, że muszę powtórzyć ceremonię tworzenia i udoskonalić wyrób. Choć sąsiad posmakował z poniższą bułeczką i dżemem...
smakowało ;)


Chleba jeszcze nie upiekłam, ale w ramach relaksu wykorzystałam mało używaną brytfankę i wyszło coś kształtem przypominające amerykańskie 'donughts'. Przepis modyfikowany na podstawie 'Pączków dla pani Tańskiej'*

Idealne z dżemem, na przekąskę podczas porządków w ogrodzie ;)

Moja wersja drożdżowych pyszności

50g świeżych drożdży
400g przesianej mąki
80g cukru
16g cukru waniliowego
50g masła
2 jajka
200ml mleka pełnego

Drożdże rozrobić z dwoma łyżkami cukru w ciepłym mleku.
Odstawić do wyrośnięcia na ok 10-15 min.
Mąkę przesiać do miski, dodać resztę cukru i delikatnie wymieszać.
Masło rozpuścić i wymieszać z mlekiem.
Jajka lekko roztrzepać i razem z powyższymi składnikami dodać do mąki.               
Energicznie zarobić ciasto i odstawić do wyrośnięcia na 40 min.

Formować małe bułeczki/oponki z nadzieniem lub bez (według uznania i ochoty ;)
Piec w piekarniku nagrzanym do 190st. 20-25 min. Do zrumienienia*



Ostatnio wiele się dzieje. Śmiech, łzy. Jak w kalejdoskopie. Czas goni. Głowa pęka. Codziennie rano te same mechanicznie wykonywane czynności. Toaleta, śniadanie, ubieranie... Pokonuję tę samą trasę i obserwuję zmieniający się świat. Pięknie pożółkłe liście na drzewach i te klejące się do butów, przymrożone gałązki. Do uszu dobiegają kolejne tony grającej w kółko tej samej piosenki*, a palce pomimo rękawiczek niemiłosiernie marzną. Zbieram jabłka i chowam po trzy do torebki, by pomogły przetrwać długi dzień mi i innym :)
Niby tak samo, a jednak inaczej. Długie rozmowy, litry wypitej herbaty, tony zużytych chusteczek.

Trzeba przygotować się do zimy i zacząć tworzyć nowe, lepsze rozdziały na czystych kartach :)

Teraz mam nadzieję, że zdążę jeszcze pokazać coś dyniowego, bo zakochałam się w tym wielki owocu!



*Jeden rozdział z "Całusków Pani Darling" M.Musierowicz. Pani Tańska uwielbiała kuchnię ciężkostrawną i tłustą. W książce ciasto przeznaczone było na pączki w wersji 'light' z przekorą dla Pani Tańskiej.
*Moje troszkę zasiedziały się w piekarniku, a ja przy telefonie ;) ale przynajmniej miały BARDZO chrupiącą skórkę. Tak jak uwielbiam ;)
* 'The winner takes it all' z przekazem i motywuje. Przynajmniej mnie :)


Ciepło pozdrawiam zza wysokiego golfu :)
Praline

niedziela, 17 października 2010

Upust fantazji. SernikoSuflet i kopia Merci.

Jestem sernikomaniaczką. Uwielbiam sernik i wszystkie podobne wyroby. Byleby nie pływały w tłuszczu oraz nie były zbyt słodkie. Zachwycam się i tym puchatym jak i tym zbitym. Z rodzynkami, spodem lub bez. Wiąże się z odległymi, niezapomnianymi chwilami i wspomnieniami. Mistrzami są obie Babcie. Ja piekłam już parę razy, ale raz wyszedł suchy, innym razem BARDZO urósł i w ciągu kilku sekund drastycznie opadł. Próbuję do skutku. Nareszcie udało się! Choć za bardzo nie wiem jak go nazwać i czym on jest ;)

Ze względu na znaczną ilość białek, pierwszego dnia smakuje jak suflet. Delikatny i puszysty. Drugiego jest bardziej treściwy, jednak nadal subtelny*. Polany improwizacyjnym i jak najbardziej trafionym sosem (nie pasuje mi to słowo. Sos kojarzy mi się z niedzielną pieczenią. Ale mus o nie raczej jest, więc pozostaje sos ;)) smakuje jak chmurka.

Cały deser wykonałam według własnej inwencji, więc jestem podwójnie dumna mając na myśli, iż ów sos jest 100% kopią kawowego Merci.






SernikoSuflet (lub SufletoSernik)

600g sera twarogowego na serniki
50g bardzo miękkiego masła
70g cukru
3 łyżki mleczka zagęszczonego
2 żółtka
4 białka
2 łyżki cukru pudru

Ser utrzeć mikserem z żółtkami, masłem i cukrem. Dodać mleczko i delikatnie wymieszać.
Białka ubić na sztywną pianę, dodać cukier puder i jeszcze kilka razy 'zakręcić' mikserem.
Delikatnie połączyć.
Przełożyć do okrągłej formy (śr.20cm) wysmarowanej masłem i pokapać sosem.
Piec 45-50 min w 180st.
Lub małych sufletowych*, których niestety jeszcze nie posiadam :( 
Wtedy piec do urośnięcia i zrumienienia
Ostudzić w lekko uchylonym piekarniku.

Ciasto urośnie, jednak jak to sernik i suflet trochę początkowo opadnie ;)

Sos Kopia Merci

100g czekolady mlecznej
3 łyżki kakao
ok 3 łyżek mleczka zagęszczonego (do uzyskania odpowiedniej konsystencji)
2 łyżki kwaśnej śmietany
5 łyżek cukru pudru
1,5 łyżeczki kawy rozpuszczalnej

Czekoladę rozpuszczamy i kąpieli wodnej.
Dodajemy pozostałe składniki wg kolejności cały czas mieszając sos.

Całość nie jest zbyt słodka. I tak samo uzależniająca jak kawowe Merci ;)



*zdjęcia pochodzą z dnia drugiego, więc już trochę niższy
*mój okrągły kształt zawdzięczam kilku sprawnym ruchom noża.

Smacznego!
Praline

sobota, 9 października 2010

Piękna Złota Jesień

Ciepłe, jesienne słońce obudziło mnie dziś bardzo wcześnie. Przebijało się przez żaluzje i nie dawało spokoju. Spacer z psem i aparatem wydawał się oczywistością. Jednak do obiadu wszystko się ciągnęło. Nie wiedziałam do czego ręce włożyć. Dopiero, gdy koło trzeciej zrobiłam makaron z kurkami wszystkie siły powróciły. W przeciągu kwadransu ogarnęłam się, wzięłam w rękę smycz i zaopatrzona w potrzebne rekwizyty ruszyłam w drogę.


Taila (ten biały potworek) ma swoją drogę, którą codziennie musi przebyć, także i tym razem zaczęłyśmy od 'sprawdzenia terenu'.


A później zaczęły się jesienne zachwyty. Tu stos kolorowych opadłych- bądź jeszcze nie- liści. Tu jakaś trawka błyszczy się w słońcu. Tu kwiatuszek. Tu... Zapatrzona na piękno natury i wsłuchana w ulubioną składankę pomyliłam dobrze mi znane ścieżki i długotrwale błądziłam w chaszczach po pachy. Gdy już jakimś cudem odnalazłam się w terenie razem z Tailą przypominałyśmy strachy na wróble. Pooblepiane różnego rodzaju kłaczkami i kującymi trawami wracałyśmy do domu, stajac się widowiskiem dla sąsiadów ;)



Uwielbiam jesień. Długie wieczory przy kubku herbaty. Ciepły koc i książka. Bukiet suchych liści w wazonie. Nawet kiedy pada deszcz i nic nie zapowiada poprawy, ja nadal pozostaje zwolenniczką zimniejszych pór roku. Charakterystyczny szelest liści i delikatny wiatr we włosach. Kieszenie pełne kasztanów. Stos chusteczek. I tych pod szyję i tych do nosa ;)



Praline

 

piątek, 1 października 2010

Ogrodowa nutka



Jeszcze kilka lat temu o tej porze, nie pisałabym kolejnego posta i jadła szarlotki. Byłabym w sali koncertowej i wycierała spocone, stremowane ręce. Stałabym w drzwiach na scenę i czekała, aż konferansjerka wypowie moje nazwisko. Później, przez trzy minuty byłabym gwiazdą z gitarą w rękach.

Najwspanialsza jak dotychczas życiowa przygoda. Szkoła muzyczna. Przez sześć lat dzień w dzień. Egzaminy, chór, interwały, dyktanda... Pomimo wielokrotnych zwątpień we własne umiejętności wytrwałam i ukończyłam. Tyle poznanych, niesamowitych ludzi. Każdy inny. Gdybym miała policzyć ile w ciągu tych lat zjadłam żelek i batonów, to bym się nie doliczyła. Na pewno trzeba by było podać wartość w setkach :)

W ciągu piątej klasy mój nauczyciel zmieniał się pięć razy. Coś strasznego. Ale w końcu przyszła miła, młoda, klasyczna rockmanka. Kobieta niepozorna z wyglądu o filigranowej twarzy. I dopiero Ona tak naprawdę pokazała mi jak wspaniała może być gitara. Nigdy nie zapomnę wspólnego duetu "Yesterday" Beatlesów. Uwierzcie, klasyk i klasyk*. Dusza przeszłości. I wartość ponadczasowości :)

To ciasto jest ponadczasowe.
Takie niby zwykłe, ale każdemu zawsze smakuje. Choć raz, w jakieś rzekomo dobrej kawiarni jedząc szarlotkę czułam wyrazisty aromat proszku do pieczenia :/ nie było to dobre.



Szarlotka
wg przepisu mojej Babci 

Mąka, cukier i smalec.
W proporcji 3:1:1.
2 jajka.
DUŻO jabłek (ja użyłam 10)

Mąkę łączymy z cukrem, smalcem i jajkami.
Zagniatamy kulę i odkładamy do lodówki na ok. 30 min.
Jabłka myjemy obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach.
Ciasto rozwałkowujemy na wysmarowanej masłem blasze.
Wyłożony spód nakłuwamy widelcem (w celu odpowietrzenia), wykładamy jabłkami i posypujemy kruszonką (mąka, cukier, masło- 3:1:1. Wykonanie oczywiste;).

Pieczemy w 200st przez ok 40min.

Smalec daje smak ponadczasowości ;)
Smacznego !!!

Dziś Międzynarodowy Dzień Muzyki.
Życzę wszystkim dobrej nuty i  wrażliwego ucha,
sobie powrotu do sześciu strun,
a mojej Muzie (Olka o Tobie mowa :*) dalszego zarażania śmiechem.

Miłego weekendu!
Praline



*klasyk- 'Yesterday'
  klasyk- gitara klasyczna

piątek, 24 września 2010

Debiut. Bawarskie ciasto.

Na prawdę nie wierzę, że mamy już jesień. Pogoda taka piękna i sweter w szafie... oby jak najdłużej!
Ale o niej napiszę inny razem :)

Odkąd odkryłam bloggowy, kulinarny świat od razu natknęłam się na ogrom wspólnych akcji i konkursów.  
Dzień Jabłka, Festiwal Dyni, Czekoladowy Weekend...
Dziś sama po raz pierwszy dołączam do takiej zabawy. Mam nadzieję, że jakoś mi poszło. Oceńcie sami ;)



Ciasto jest przepyszne. Delikatne i puszyste. Pomimo swojego 'niskiego wzrostu' i może mało atrakcyjnego wyglądu, smak rekompensuje wszystko.

Jak tak sobie dłużej pomyślę, poprzypominam, to w końcu dochodzę do wniosku, że jeszcze ani razu nie spaściłam drodżowego. Kilka razy z ucierańca zrobiłam zakalca. Albo przez nieuwagę sypnęłam gdzieś za dużo kakao i nie urosło. Sama się sobie dziwię, że najtrudniejsze (według wszystkich) ciasto mi wychodzi.
Podobno sekretem dobrego wyrastania jest  wyrabianie w jedną stronę. Tak nauczyła mnie babcia. I zawsze się udaje. Ale czasem narobić się trzeba. Nawet kilka dni. Ale efekt wynagradza wszystko ;)

Czy dla Was też samo wyrabianie jest relaksujące?



Bawarski placek ze śliwkami

20g świeżych drożdży
200 ml mleka
400g mąki
szczypta soli
1 jajko
100g cukru + łyżka
75g masła (roztopionego)
50g posiekanych migdałów (użyłam gotowych płatków)
1/2 łyżeczki cynamonu 

Drożdże rozrobić z mlekiem i jedną łyżką cukru. Odstawić na 15 min, by zaczęły pracować.
Połowę mąki, sól, jajko i 75g cukru połączyć z zaczynem drożdżowym i masłem.
Stopniowo wyrabiając dosypywać mąkę. Ma odchodzić od miski.

Odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na 30 min.

Śliwki umyć, wypestkować i pokroić na ćwiartki (ja tego nie zrobiłam, bo miałam zbyt małe owoce i zginęłyby w cieście).

Ciasto energicznie zagnieść, aby opowietrzyć i rozwałkować.

Blachę wysmarowaną masłem i  wyłożyć ciastem i ułożyć na nim śliwki. Posypać migdałami.
Piec w 220st przez 30 min.

Po wyjęciu, jeszcze ciepłe ciasto posypać resztą cukru z cynamonem.



Smacznego!

Praline

niedziela, 19 września 2010

Jak za dawnych lat...

Odpust.
Z czym nam się teraz kojarzy?
Z petardami? Z chińskim kiczem?
Jeśli ktoś duchowo nie przeżywa tego święta na pewno takie myśli przywoła pierwsze. A, i jeszcze tony helu. Pod każdą postacią.



Dzisiejsze parafialne święta odchodzą w zapomnienie. Szczególnie ich pierwowzór.
Gdy na straganach były marcepanowe kolorowe cukierki, łańcuchy, różańce i misie... To, co pamiętam z dzieciństwa.
Wszystko już powszednieje. Przeciętna polska młoda rodzina nie wie co to odpust. Że to nie milion zagraconych straganów, tylko stan ducha, darowanie kary za grzechy. Po uroczystej sumie z procesją, rodzinny obiad. Radość. Czy słońce, czy deszcz. Coraz rzadziej można czegoś takiego doświadczyć.
Ja kultywuję tradycję. Przyłączcie się ;)



Są jeszcze gdzieś za górami i lasami wioski, gdzie odpust to chleb, smalec, kiełbasa i regionalne granie.
...
Skansen.  



Dziś, w piękny słoneczny dzień razem z M. wybrałyśmy się na taką 'fetę' ;)  Atmosfera i duch starych, dobrych czasów był z wszystkimi obecnymi. Jako małe dziewczynki już byłyśmy w tym miejscu, ale nasza niedzielna wycieczka wzmocniła obraz z przed lat. Chłopskie domy, strzecha i gliniane garnki. Niesamowite wspomnienia ;)
 




Jeśli będziecie mieli okazję, wybierzcie się w podróż do korzeni.
Warto ;)

Pozdrawiam,
Udanego tygodnia!
Praline   


czwartek, 16 września 2010

"Cebulka" i jabłko



Codziennie o 6:30 rano otwieram oczy i myślę co zrobić, by dzień był piękny. Gdy podnoszę żaluzje widzę pochmurne niebo, które za kilka godzin podzieli się ciepłym słońcem i rosę. Otwieram okno i oddycham głęboko. Chce poczuć ten już jesienny zapach- rześkiego, a zarazem zapraszającego z powrotem do łóżka wiatru- mnie motywującego do działania. Szybka toaleta, pożywne śniadanko... a w trakcie, odwieczny problem płci 'w co ja ma się dziś ubrać?' Gdy wychodzę z domu jest ok.10 stopni. Gdy wracam jest dwa razy więcej. Więc nie pozostaje nic, tylko założyć na siebie (w moim przypadku) pięć warstw: lekki bawełniany T-shirt, bluzkę w jakimś żywym kolorze, cienki pasujący sweterek, grubą bluzę i kurtkę wiatrówkę- potrzebna na rower, gdy pokonuję drogę do nieogrzewanej szkoły. Później tylko ściągam to wszystko i taszczę w plecaku z powrotem do domu... ale dzięki temu nie mam zawianych nereczek ;) Jak mnie nauczyła mama i wiem z doświadczenia 'cebulka' najbezpieczniejsza. W innym wypadku pozostaje leczyć się cebulką.

Gdy byłam mała i wszystko wiedziałam najlepiej, takie wyprawy za próg kończyły się ostrym kaszlem i szczelnie zatkanym nosem. Wtedy Tata robił w wielkim słoiku, domowy syrop z cebuli. Dałabym wszystko żeby go nie pić. Argumenty, raz za słodki, innym razem za ostry (? Zawsze nie wiem jak nazwać smak cebuli ;) nie działały, trzeba było w siebie wpoić. Teraz się odwróciło i go uwielbiam! Taki pyszny gęsty syrop. Muszę poprosić Tatę żeby zrobił trochę- na wszelki wypadek ;)

Ale dziś nie miało być o syropie z cebuli ;)
O uwielbianym przeze mnie JABŁKU.
Końcem sierpnia się zaczęło... a teraz już jest raj. Dla mnie- w ogrodzie. Cztery dorodne jabłonki w marę obrodziły i pyszne, małe, rajskie owoce są wszędzie. Jedne jeszcze na gałęziach dojrzewają, inne przygniłe leżą na ziemi. Trzeba je potem zbierać i aż przykro patrzyć, że na kompoście ląduje kilka wiader tych nienadających się do niczego. Uwielbiam szybko biegać pomiędzy kroplami deszczu i szukać ładnych, okrągłych... żeby później zrobić z nich coś pysznego ;)





Ciasto, które dziś chciałabym Wam pokazać robiłam już kilka razy. Zachwyciło mnie swoją prostotą i smakiem Znalazłam je tu - u Goś. Dziękuję za inspirację! Raz zrobiłam z kruszonką, inny razem z lukrem... To na zdjęciu ma gdzieś ten lukier- wyszedł mi trochę wodnisty i niezbyt go widać, ale dodaje finezji smaku ;)
Pierwszy wypiek z wykorzystaniem ogrodowych jabłek uważam za udany w 100%, czego dowód może dać zniknięcie go w oka mgnieniu oraz uśmiech i zadowolenie częstowanych gości.

Ciasto holenderskie
wg Goś

2 jajka
100g cukru
cukier waniliowy 8g
55g masła
75ml mleka pełnego
125g mąki
szczypta soli
1/2 łyżeczki cynamonu
2 ¼ łyżeczki proszku do pieczenia
kilka jabłek (ok.400g- 2 sztuki)


Kruszonka

35 g mąki
25g cukru
25g masła
skórka z 1/4 cytryny

Wszystkie składniki połączyć ugniatając palcami.

Lukier

pół szklanki cukru pudru
sok z cytryny łyżeczka
woda

Do cukru pudru dodać sok i tyle wody by lukier był gęsty. Dokładnie wymieszać i polać ostudzone ciasto.

Jabłka obrać, wyjąć gniazdka nasienne. Pokroić jabłka na cienkie plasterki.
Jajka ubić z cukrem i cukrem waniliowym na kogel-mogel.
W międzyczasie roztopić masło w rondelku z mlekiem. Dolać je do ubitych jajek, cały czas mieszając masę jajeczną.
Dosypać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, szczyptą soli i cynamonem. Wymieszać całość dokładnie.
Przelać ciasto do foremki (śr. 24cm) wysmarowanej masłem i wyłożonej papierem do pieczenia.
Na wierzchu rozłożyć równomiernie jabłka  (i kruszonkę jeśli używamy)
Włożyć do piekarnika nagrzanego do 180 st. C. Piec 25-30min.
Wyjąć i ostudzić

Smacznego!




SEZON JABŁKOWY UWAŻAM ZA ROZPOCZĘTY !!!

Pozdrawiam,
Praline ;)

czwartek, 9 września 2010

Matka Natura i Dary Lasu

Choć dziś za oknem był deszcz, kilka dni temu u mnie świeciło przyjemne, jesienne słońce. Jego (już nie tak długie i intensywne) promienie były wszędzie. Niepewnie przebijały się przez baldach zżółkłych liści i docierały do opatulonej chusteczką twarzy. Niepójście na spacer w taką pogodę byłoby grzechem ;) W lesie, pośród małych gałązek leżących na ściółce, błyszczały (po raz pierwszy przeze mnie widziane- o dziwo) małe czerwone borówki. Z początku myślałam, że są trujące, ale sąsiadka-biolog rozwiała moje wątpliwości :) Podczas spaceru 'dookoła wsi' nasyciłam oko pięknem natury, a żołądek leśno-ogródkowymi przysmakami. Jak dobrze, że ktoś uprawia maliny, przy ścieżce rosną jeżyny, a grusza samosiejka wydaje owoce. Godzinna przechadzka zamieniła się w wspaniałą podróż po łonie Matki Natury, z kojącym szumem wiatru we włosach i uczciem dla podniebienia. Pomińmy fakt, że wszystko zjedzone prosto z krzaka... co z tego, że brudne? ;)
A o tych wszechobecnych wrzosach nie będę pisać, bo mówią sama za siebie :) Mam tylko nadzieję, że zobaczę kiedyś taką 'plantację' tych roślinek na irlandzkiej ziemi ;)




Pozdrawiam :)
Praline